CZĘŚĆ DRUGA

     Widzi Pani, jak mówią, góra z górą się nie zejdzie, a człowiek człowieka drugi raz spotka, choć myśli, że już go więcej nie zobaczy.
     Ile to czasu minęło, jak żeśmy się ostatni raz widziały? Będzie już chyba ze dwa lata?
     Boże, jak ten czas leci, jako ta woda w rzece, choćbyś tamy stawiał, zapory, to ona i tak rwie naprzód, nic i nikt jej nie zatrzyma.
     A my jak te łupinki na szerokiej wodzie razem z nią pędzimy, gnamy. Aby dalej, aby przed siebie. Takie to już urządzenie tego świata, że póki człowiek żyje, to musi pędzić, gnać. Przewraca się, powstaje i znowu biegnie przez życie. Pani to pewnie myślała, że ja już dawno w Polsce, przy mężu, przy dzieciach? Że co niedziela na sumę paraduję w kanadyjskich karakonach, puszę się przed drugimi bogactwem, com w Ameryce zdobyła?
     Żem tak jak inni morgów dokupiła, w szopie traktor i fiat stoi, chałupa na wysoki połysk odrobiona, meble prosto z Kalwarii, dywan za dolary? Wszędzie czyściutko na pokaz, dzieciom nie wolno do tych Kalwarii i dywanów wejść, boby wybrudziły. Wszystko zamknięte na klucz, chyba że się jakiś gość trafi, to się otwiera i pokazuje, że człowiek w dostatku żyje, że ta Ameryka to nie na darmo.
     Mogłam i ja mieć te dobrocie, oj mogłam, ale czy to człowiek przewidzi, jaki los go czeka? Co jest jemu sądzone? Nieraz wydaje się, że będzie tak, jak sobie zaplanował, że wszystko proste, a tu nagle przewraca się do góry nogami, że i odwrócić trudno.
     Tak to i ze mną było. Czy ja choć przez moment myślałam zostać Amerykanką? Nigdy! Prędzej śmierci bym się spodziewała.
     A tu masz. Tak się jakoś wszystko pomotało, pokręciło, że i ogarnąć rozumem trudno. Ot i Amerykanka ze mnie. Nawet tam w Polsce, nikt inaczej na moje dzieci nie powie tylko "Amerykany". Franuś też do dzieci mówi: "Piszcie do Amerykanki, żeby wam buty przysłała, sama w kapeluszach z piórami chodzi, luksusów zażywa, po świecie hula, a was zostawiła jak kocięta".
     Niby to prawda, ale każdy kij ma dwa końce, zależy z której strony przyłożyć. Zawsze lepiej z daleka człowieka sądzić, swoje racje wygłaŹszać o czymś, co jego nie dotyczy.
     Tak to i ze mną było. Harowałam jak wół, bo traktor, bo kultywator, bo dolary. I co mam z tego? Aby utrapienie i zgryzotę. Czy Pani wie, jak ta suka kąsać potrafi? Gryzie człowieka i gryzie, ani na krok nie odstąpi, przyczai się tylko na chwilę i znowu kąsa, szarpie. I tak już do śmierci. Czy to nie straszne?
     A wszystko przez ten pęd do dolarów, ciągle mi ich mało i mało było.
     Pisał mi Franuś:

    Wracaj, wystarczy, do grobu przecież ich nie zabierzesz ani tapetować chałupy nimi nie będziesz.

    Ale mi szkoda było. Jeszcze miesiąc, jeszcze dwa, i tak cały rok zszedł.
     Aż kiedyś powiedziałam: - Dosyć. Wracam.
     Walizę na kółkach kupiłam i zaczęłam się pakować. Walizka już do połowy była wypełniona, gdy otrzymuję list od Franusia.

     Kochana żono - pisze mi - traktor mam, gospodarka przez Amerykę też się podciągnęla, siedź tam w tej swojej Ameryce, ile chcesz, bo ja już rozwód z tobą wziąłem i mam nową babę. Młoda, zdrowa i w posagu dwie krowy wniosła. Wesele za tydzień. Szkoda, że cię nie będzie.
                                                                                                                      Franio

     Czytam i czytam ten list i jakoś nic zrozumieć nie mogę.
     Zaniosłam go do sąsiadki, żeby ona przeczytała i wyjaśniła, o co tu chodzi. Ona, jak to przeczytała, mówi:
  - Co tu rozumieć, chłop ci się, Anielka, żeni.
  - Oj - ja na to - to muszę szybko dolarów posłać, żeby na wódkę mieli.
  - Czyś ty już całkiem zgłupiała - ona mi na to. - Opamiętaj się! Twój Franek cię rzucił. Żeni się z inną. Gody wyprawia. Co prawda to ma z czego, mało to żeś mu dolarów nasłała? Mało bogactwa? Nie masz już chłopa, Anielciu, nie masz. Nowa baba już w twoim domu gospodynią. Oj, biednaś sieroto, biednaś!

     Pani, jak zrozumiałam wszystko, jak ta prawda do mnie doszła, to padłam bez życia. Dwa dni mnie cucili i do różnych doktorów wozili. Omal mi się rozum nie pomieszał. Jak oprzytomniałam, to wołałam, żeby mi tabletek jakich dali, żeby śmierć sobie zadać. Tyle lat życia zmarnowanych, tyle pracy, upokorzeń, tyle majątku wysłałam, a ten drań tak ze mną postąpił. Bogactwo go tak rozbuchało. Za moje dolary młodą babę sobie kupił!
     Co dalej? - myślę sobie. - Wracać czy nie? Jak wrócić, kiedy już chłopa nie mam? Dwóch ten przeklętnik mieć nie może, bo to karalne. Zaraz by sąsiady do władz doniosły, że harem sobie założył i zły przykład daje, inne chłopy też by chciały mieć po dwie i tylko w gminie zamieszania narobiłby. A zresztą jak tamta młodsza, to na pewno chciałby tylko z nią. Co młode, to młode. Słowem, wyścia nie mam. Chyba tylko zostać w Ameryce i od nowa się dorabiać...
     Wszyscy mi mówią:
  - Weź się w graść, Aniela, nie rozpaczaj, o powrocie nie myśl. Nie masz do czego wracać! Pieniądze rób, może kiedyś dzieci ściągniesz, przyszłość im zapewnisz, bo w Polsce bieda, perspektyw nijakich, gnębią ten polski naród, gnębią i widoków na poprawę nie ma.
  - Musisz też pomyśleć trochę o sobie, życie sobie ułożysz, za jakiegoś Amerykańca się machniesz i będziesz żyła, że ho, ho! W kapeluszach będziesz chodzić. Panią całą gębą możesz jeszcze być. Jak kiedy do Polski na wakacje z tym swoim Amerykańcem, w kraciasty garniturek ubranym, pojedziesz, to Franek dopiero zobaczy, co stracił. Na kolana przed tobą się rzuci i błagać będzie, abyś została. A ty jak do niego jeszcze po amerykańsku zasuniesz, niby żeś po polsku zapomniała, to go do reszty szlag trafi.
 
 
 
 
. Zofia Mierzyńska............
 

ARCHIWUM

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.