Minął już rok po śmierci Mojego, a ja dalej sama. Oj, smutno, smutno! Koleżanki, rodzina, każdy ma swoje obowiązki i stale przy mnie nie będą siedzieć. Do siebie mnie też za często nie zapraszały, żeby im chłopów nie odbić! Baby to takie, że jak która złapie chłopa, to zaraz wynosi się ponad drugą, a nawet z pogardą patrzy na te, co są same. A jak jeszcze chłop nie ułomek, a przystojniak? To dopiero ma się go ochotę ludziom pokazać, przed innymi pochwalić! Że w domu czasami jest trochę inaczej, znaczy tej miłości pokazowej mniej, to co z tego? Czy to każdy musi wiedzieć, jak jest naprawdę? Nie musi! I nie wie... co w domu, to małżeńska sprawa, a na pokaz wszystko musi być cacy-cacy. Żeby później koleżanki i znajome swoim chłopom bez przerwy powtaŹrzały:
   - Popatrz, jak ten Kowalski z żoną żyje! Patrzy w nią jak w obrazek. Nie to co ty! Ech, takiego mieć chłopa...
     Kiedyś moja kuzynka zatelefonowała do mnie, żebym była gotowa, bo zabiera mnie ze sobą do swoich znajomych. Na imieniny. Muszę powiedzieć, że od kiedy zaczęło mi się dobrze powodzić, od rodziny ani się opędzić. Telefonują, o zdrowie pytają. W każdą niedzielę na obiad wpadają. Nie te same co kiedyś. Widać te więzy krwi w nich się odezwały...
     Może, jakbym co potrzebowała, toby trochę w zapałach ostygli, ale na razie, dzięki Bogu, nic mi nie brakowało. Kochaliśmy się jak prawdziwa rodzina!
     Solenizantka - jakbym coś przeczuwała - od razu mi się nie spodobała. Jakaś niemrawa! Ni to uczesana, ni ubrana jak należy. Ot, domowe czupiradło, co to poza dziećmi i chłopem świata nie widzi. Ani z tym pogadać, ani pożartować. Na niczym się nie zna. Za to jej mąż! Jak lalka! Urodny, układny, grzeczny. A ubrany? Jakby z żurnala wycięty. Winko z miejsca wyciągnął, częstuje, żarcikami sypie. Chłop do tańca i różańca!
     Jak się dowiedział, że ja wdowa, wołna, to prześcigał się wprost w uprzejmościach. Litował się nad samotnością...
   - No cóż! - westchnęłam. - Chwilami nawet ciężko, ale co poradzić? Nie, żebym nie miała powodzenia - zastrzegłam. - ChłoŹpów, co lecą na samotne kobity, od groma, ani się od nich opędzić. Ale im więcej chodzi o łóżko, wygodę i dolary. Znaleźć takiego, żeby w kobiecie równego sobie człowieka widział, trudno. Bardzo trudno! Już lepiej być samą...
   - O! Jak pani może tak mówić? Pani chyba nie spotkała jeszŹcze prawdziwego mężczyzny - spojrzał na mnie przeciągle, aż poczerŹwieniałam. - Nie jakiegoś tam łachmytę, ćwoka. Nie! Ale człowieka, co potrafi kobietę opieką otoczyć, zadbać o nią i szczęścia jej nie skąpić. Dlatego taka jesteś nieufna, Anielciu - przeszedł raptem na "ty".
   - Gdzie takiego znaleźć?... - westchnęłam. - Czy taki się długo uchowa? Zaraz go pierwsza lepsza baba sprzątnie...
   - Rozejrzyj się dobrze, Anielciu, a zobaczysz...
     Zamilkł nagle, bo weszła ta jego ślubna solenizantka z kawą i tortem. Widocznie nie chciał, żeby słyszała, że on radą gotowy mi służyć...

     Późnym wieczorem wróciłam do domu. Szukając w kieszeni klucza natrafiłam na karteczkę. Już ją miałam wyrzucić, ale coś mnie tknęło... Patrzę? Do mnie:

    Anielciu, chcę ci pomóc. Przy żonie było mi nieporęcznie o tym mówić -żeby broń Boże co złego nie pomyślała - i dlatego proszę cię, abyś jutro o czwartej po południu czekała na stacji benzynowej na rogu Belmont i Milwaukee. Sprawa ważna! Resztę wyjaśnię na miejscu!
                                                                                                                                 Paweł

     Czego on może chcieć ode mnie? - zachodziłam w głowę. -Nic, tylko widząc, że jestem kobita do rzeczy i we wdowieństwie się marnująca, chce mi pomóc! Może ma jakiego kolegę odpowiedniego dla mnie, tak samo jak ja samotnego? Tak musi być! Bo po co by inaczej pisał?...
     Dobry, szlachetny człowiek, jakiego w dzisiejszych czasach trudno spotkać - rozczuliłam się. - Tylko dlaczego przed tą swoją pięknotą tajemnice trzyma? Chyba, zaraza, nieużyta i dlatego! - wytłumaczyłam sobie. - Sama życie ma ułożone jak w zegarku, chłop mądry i przystojny, dostatek na każdym kroku, to o innych nie dba. Aby siebie tylko patrzy! Jeszczy by zazdrosna była, jakby i mnie podobnie się ułożyło! Jak tylko ją zobaczyłam, to coś mi mówiło, że niezgorsza z niej cholera... Jakie te ludzie nieżyczliwe!

     O czwartej, wystrojona jak na sumę, czekałam na stacji. Spóźnił się tylko pół godziny!
   - Zapraszam cię na obiad, Anielciu. Posiedzimy, w spokoju pogadamy sobie. Ależ z ciebie kobita! No! No!... cmoknął.
   - Dobrze - zgodziłam się z radością.
     Czemu nie! Nawet pokazać się z takim mężczyzną to honor. Przecież nikt ze znajomych, jak nas zobaczy - pomyślałam nagle nie domyśli się, że to nie mój absztyfikant, tylko swat w ożenku mi pomagający.

     Kiedyś - jeszcze za moich młodych lat każdy ożenek był załatwiany przez takich pośredników. Pamiętam dobrze, jakby to wczoraj było... Kobiety się tym trudniły i mężczyźni. Wynajdywali odpowiedniego męża czy żonę, czasami nawel daleko... w innych wsiach. Przychodził taki swat do domu, gdzie był syn czy córka na wydaniu, i zaraz od progu:
   - Marcinowo, ile to ziemi i inwentarza dacie za swoją córkę, hę? Mam odpowiedniego dla niej, i niebiednego, kawalera!
     Marcinowa na początku zawsze mówiła mniej, niż faktycznie mogła dać, aby później jeśli majątek kawalera odpowiadał - targiem dodać. Gdy doszli w końcu do porozumienia i dokładnie, co do jednej kury ustalili, wyznaczali dzień, w którym miał przyjechać kawaler.
   - Kawaler przyjeżdżał z ojcami i swatem. Po rozmowie o pogodzie - nieobyczajnie było z miejsca do interesu przystępować - matka zaczęła wychwalać córkę, a ojciec syna. Po tym wstępie każda strona od nowa targowała się zawzięcie o każdy garnek czy sprzęt. Jak już wszystko, łącznie z weselem, uzgodniono, wołano młodych. Żeby się zapoznali! Nie zawsze narzeczeni przypadali sobie do gustu, o nie! Ale kto by tam zważał na takie drobnostki?
   - Mają czas się poznać po ślubie! Przed ślubem im to niepotrzebne - mawiano. - Przyzwyczają się...
     W miesiąc lub dwa wyprawiano weselisko. Mało kiedy młoda czy młody szli po dobrawoli do ołtarza, ale co mieli robić, było inne wyjście? Jak ojce kazali, to trzeba było tak robić... A dzisiaj? Gdzieby dzieci słuchały rodziców? Mowy nie ma! Bo to raz ojciec czy matka dowiedzą się dopiero po wszystkim? Kto by pomyślał, że takie czasy nastaną...
 
 
 
 
. Zofia Mierzyńska............
 

ARCHIWUM

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 3T3, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.