Byłam na takim balu dla tych bogatych. Za szatniarkę dzięki protekcji się dostałam. Oj, napatrzyłam się na to bogactwo. Napatrzyłam. Sale piękne, a posadzki to tak błyszczą, że strach stanąć. Lustra naokoło, żyrandole z kryształu, kelnerzy na srebrnych tacach jedzenie i trunki podają. W ukłonach aż się gną. Chyba tak właśnie musiało być i w Polsce przed wojną.
     A jakie stroje! Panowie w takie czarne fraki poubierane, gorsy jak śnieg białe. Jak Pingwiny, com ich w zoo widziała, wyglądają A panie? Opowiedzieć trudno. Brylanty aż kipią, a blask taki od nich bije, że oczy trzeba mrużyć. Suknie z jakimiś ogonami, piórami. Nawet na filmach czegoś podobnego me widziałam. Za taki strój, który był na niejednej, to w Polsce cały PGR by kupił i jeszcze na racjonalizację by zostało.
     Bal zaczynali polonezem. Oj, pięknie to wyglądało, aż się serce radowało. Tyle lat już minęło, jak niektórzy powyjeżdżali, nawet niejeden już polskiej mowy nie zna, a ten taniec, choć taki stary, pamiętają. Obcy świat, obca mowa, obcy naród, a tymczasem swojskie dźwięki poloneza. Aż się dusza raduje. W takiej chwili człowiek zapomina o urazach, podziałach i chciałby cały świat przytulić do serca.
     Każdy, choćby się do tego nie przyznawał, tęskni za swoim starym krajem. Ma w swoim sercu taki kącik dla Polski. I choć tam może krzywda, choć bieda, ale nasze. Tam nawet razowy chleb lepiej smakuje niźli te tutejsze specjały. Głupi i godzien litości jest ten, co mu tłuste żarcie i samochód w garażu Ojczyznę zasłaniają. Gdziekolwiek się znajdujemy, nie wolno nam o niej zapomninać, tak jak nigdy nie zapomina się matki swojej. Ojczyzna to nie ustrój, to nie lepsze czy gorsze rządy, które przemijają, zmieniają się. Nasza Ojczyzna to ziemia. Gdzie jak okiem sięgnąć rozpościera się równina. To góry, które swoimi szczytami dziobią niebo, to morze z piaszczystymi wydmami. To gdzieś na wiejskim cmentarzyku grób matki i ojca. To groby dziadów, pradziadów. To krzyże tych, którzy zginęli tylko dlatego, że wołali o chleb dla swoich dzieci. To dumne, mroczne katedry i małe rozpadająŹce się kościółki. To ziemia, którą polski chłop karmi i pielęgnuje lepiej niźli swoje dziecko. To ziemia, która rodzi. Ziemia, z której żeśmy powstali.

     Piszą mi moje dzieci, że coś tam z tą nową mamusią im nie wychodzi. Pazerna, wszystkiego skąpi, choć ślę dzieciom, co ino tylko potrzeba. Całymi dniami tylko po chałupach lata, o dom nie dba. Franuś to podobno z tej zgryzoty na szczapę wysechł. Oj, myślę sobie, zachciało ci się, durniu, na stare lata młodej baby, to teraz cierp. Chciało ci się tego raju, to go masz. Tylko że ten raj to już ci bokiem wychodzi. Ale co zrobić, kiedy ten chłopski naród łakomy na baby, że strach. Niechby nawet najgorsze pomiotło, aby w spódnicy i aby obca. A najgorsze są już te stare. Takie pazerne na te baby, że choćby oczami, ale by brali.
     Pamiętam, był u nas we wsi taki dziadyga, Bartłomiej się zwał. Gospodarkę miał dużą. Morgów najwięcej we wsi. Choćby nawet młódka, a chętnie poszłaby za niego. A on mimo wieku jeszcze nosem kręcił i wybierał co najładniejsze. Żenił się coś ze cztery razy, tylko że te żony szybko od niego uciekały. Nie mogły wytrzymać. Podobno taki był pies na tę babską wilgoć, zamęczał wprost. Ale i na niego przyszła pora żegnać się z tym światem. Wezwano księdza, aby na ostatnią drogę go wyspowiadał i świętymi olejami namaścił. Gromnice pozapalali i czekaŹją
     Jak ksiądz skończył już swoje obrządki, to kumy się pytają:
  -  Bartłomieju, co wam się chce? Jakie macie ostatnie życzenie?
     A Bartłomiej im odpowiada:
  -  Baby! Baby mi się chce! Dajta mi baby.
     Taki był paskudnik, choć już w świętej ziemi spoczywa.

     Żal mi trochę zrobiło się Franka, bo serce mam miękkie. Bądź co bądź człowiek w tym małżeńskim stanie dwadzieścia lat wytrzymał, to się i do niego przyzwyczaił. Lecz co mu mogę poradzić? Ślubu mu nie dawałam, to i rozwodzić go nie będę. Wrócić nie mogę, boby ludzie powiedzieli, że za grosz ambicji nie mam. Już mój los chyba do Ameryki przypisany. Tylko okrutna żałość mnie za dziećmi brała, nijak rady nie mogłam sobie dać. Co robić? Jak im pomóc? Biedują tam nieboraki, głodne, brudne chodzą. Jeszcze w jakieś draństwo wpadną. Jeśli ta zołza nawet o Franka nie dba, to gdzieby o dzieciach pamiętała.
     Nic, tylko do Ameryki trzeba ich pościągać, żeby przy mnie były. Tylko jakim sposobem ich tutaj sprowadzić, kiedy sama jestem, jak to nazwają „wakacjuszka”. Musowo trzeba się starać o „zieloną kartę”, czyli stały pobyt. Muszę szukać chłopa, co by tę zieloną kartę miał. Innej rady nie ma. Kombinuję, jak by to zrobić, żeby najlepiej było. Z miłości to tak bardzo wychodzić za tę kartę bym nie chciała. Czy człowiek wie na kogo trafi? Znajdzie się jaki drań, który kromkę chleba będzie wydzielał, do roboty gonił, zarobek zabierał. Oj, dopiero bym zmieniła sobie na lepsze!
     Najlepiej wziąć ślub za pieniądze. Bez zobowiązań. Zaczęłam się rozglądać. Kandydatów do takiego ślubu jest niemało, niektórzy nawet robią to zawodowo, żenią i rozwodzą się parę razy do roku i nieźle sobie z tego żyją. Ale tacy to sobie liczą drogo, a skąd ja tyle pieniędzy wezmę. Lepiej, żeby jakiegoś amatora złapać. Znaczy się niedoświadczonego, to weźmie mniej. A o amatorów coraz trudniej, na zawodowstwo poprzechodzili.
     Szukałam, szukałam, aż trafił się jeden. Chciał niedrogo, ale jak się okazało, miał wymagania. Zażądał sobie, aby oprócz zapłaty raz na tydzień robić mu pranie i sprzątanie. I tak przez cały rok. Ot, myślę sobie, głupią chce znaleźć. Już ja wiem jakby to pranie wyglądało. Każdy niewinnie zaczyna, a potem... Tu jest jak to nazywają demokraŹcja, a temu się pańszczyzny zachciewa. Stanowczo odmówiłam.

     Kiedyś moja znajoma - nauczycielką w Polsce była - mówi mi:
  -  Daj ogłoszenie do gazety. Zapłacisz parę dolarów, ale kandydaŹtów będziesz miała huk Nie nastarczysz drzwi otwierać.
     Napisała mi to ogłoszenie. Dziesięć lat odjęła, parę klas dodała i poszło do gazety. Na tę okoliczność wzięłam sobie dwa dni wolnego, żeby telefony odbierać. Dzwoniły od rana do wieczora. Tylko te chłopy jakby się zmówili. Wszyscy o to samo pytają, nawet do głosu nie dopuszczą.
  -  A ile rent* pani bierze na miesiąc? Czy dom na jedną cegłę, czy na dwie? A czy w okolicy Murzynów nie ma?
  -  Ja żadnego domu nie mam odpowiadam - a na cegłach się nie znam i Murzynów przesiedlać nie będę. Ja chcę wyjść za mąż.
  -  Może jeszcze za takiego, co ma kartę? - słyszę z tamtej strony.
  -  No pewnie. Po co bym się ogłaszała w gazecie? Musowo, żeby był z kartą.
  -  Głupia czy co? mówią do mnie. - Patrzcie, czego to starej babie się zachciewa!

     Tylko jeden trafił się możliwy. Przyszedł zaraz z samego rana, bukiet przyniósł. Trochę chwił się na nogach, bo - jak mówił - na odwagę sobie trochę wypił, gdyż z natury jest nieśmiały.
  -  Pani Anielciu kochana mówi zaraz na wstępie - pani to jest kobieta, że palce lizać. Wszystko co trzeba to pani ma na swoim miejscu. Po pierwszym spojrzeniu widzę, że mi pani pod gust podchodzi. Lutek jestem. Mówmy sobie po imieniu. Co tam będziemy „panować”. Tu jest Ameryka, nikt nikomu na pan czy pani nie mówi. To tylko w Polsce tak się cackają i „panują”.
     A więc, Anielciu, mój aniele, możemy już nawet dzisiaj zaręczyny robić, tylko ślub musi być trochę później. Musisz być cierpliwa, bo ja mam skomplikowaną sytuację. W mojej rodzinie nie było nigdy rozwodów, a ja z tą moją starą to za Boga żyć nie mogłem. Do Ameryki musiałem przed nią uciekać, taka zaraza była. O rozwód pierwszy napisać nie mogę. Co by ludzie pomyśleli? Że żonę i dzieci zostawiam? Ja jestem człowiek honorowy, u mnie honor droższy niż pieniądze. Dlatego musimy poczekać, żeby się jakiś amator na nią trafił i ją wziął. Wówczas to co innego. Będzie, że to ona mnie zostawiła. Kocham cię i obowiązki męża mogę pełnić już od dzisiaj, tylko po walizkę skoczę. Czy ślub to już wszystko? Pomyśl!
  -  To może i zielonej karty pan nie ma? - coś mnie tknęło.
  -  No pewnie, że nie mam. Skąd ją miałbym mieć, jak dopiero dwa miesiące jestem w Ameryce. Przecie taka kobieta jak ty nie będzie się żenić z kartą. Tobie potrzeba chłopa, do miłości, ot co.
  -  Panie ostrożnie odpowiadam - pan mi się podobasz, ale ja muszę z kartą. Koniecznie. Niech pan się nie gniewa, ale z tych dzisiejszych zaręczyn to nic nie wyjdzie. Idź pan z Bogiem.
     Mina mu trochę zrzedła, ale poszedł.

--------------------------------------------------------------------------------------
* Z ang rent - czynsz
 
 
. Zofia Mierzyńska............
 

ARCHIWUM

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.