Do niedawna mieszkała u mnie taka jedna, co to zamiast roboty, jak inne,
chłopów u siebie przyjmowała. Za pieniądze! Kolejki już od samego rana
się do niej ustawiały.
I myśli Pani, że tylko sami Polacy? Gdzie tam! Nawet kolorowi przychodzili,
czarni. Zaraz -jak się o tym dowiedziałam - na zbity pysk z domu wyrzuciłam.
Toć kara boska by mnie nie minęła, jakbym mogła pozwolić, żeby w moim domu...
rozpusta...
A okraść, podpalić, to by nie mogli? Jak nic, mogli! A choroby? Toż teraz
dużo ludzi chorych. Te różne "ejdsy" to nawet po Milwaukee latają. Wiem
dobrze!
Nawet sama byłam w strachu, kiedy miesiąc temu jak burza wpadła do mnie
Waleńciaczka.
- Pożegnać
się przyszłam, Anielciu! - woła zaraz od progu. - Byłaś mi zawsze jak siostra...
- Co to, wyjeżdżacie?
To już dolarów dosyć nazbieraliście? E, nie mogę w to uwierzyć! Jak Józusia
zostawicie? Jeszcze tydzień temu mówiliście...
- Nigdzie nie
wyjeżdżam! Ot, może tydzień życia mi zostało i dlatego przed śmiercią...
przyszłam do ciebie... Pożegnać się! - zaniosła się płaczem.
- Cóż wy wygadujecie?
Toż wyglądacie dobrze, zdrowo! A może u wróżki byliście? Może wam przepowiedziała
śmierć, co? E, nie bójcie się, w takie bzdury nie ma co wierzyć. Mnie rok
temu przepowiedziała, że wyjdę za młodego, przystojnego blondyna, a wyszło
inaczej. Mój był łysy, stary i gdzie mu tam do przystojności...
- Nie, Anielciu,
to nie wróżka. Ja naprawdę jestem chora, nieuleczalnie! Jeszcze parę dni
życia mi tylko zostało! Na tego, jak mu tam? O, "ejdsa!" - wykrztusiła
cała czerwona ze wstydu. Tylko nie rozpowiadaj, proszę cię, Anielciu. Niech
mnie wszyscy pamiętają taką, jaką byłam. Pobożną, w uczciwości żyjącą!
A Józusia?... Może mi Bóg wybaczy.
- I wy!...
Wy, Waleńciaczko? Jezus Mario! Na stare lata... To Józusia wam było jeszcze
mało! Tak? Świństw wam się zachciało! Z takimi, co to tylko chłopów lubią
musieliście popróbować! - napadłam. - Toż w piekle będą was smażyć, nawet
do czyśćca was nie dopuszczą! A teraz jeszcze do mnie... z pożegnaniami,
żeby może i mnie zarazić! I chcecie jeszcze, żeby po religijnemu, żeby
nikt nie wiedział... Może, żeby was jeszcze świętą obwołali?
- Odsuńcie
się! - rozkazałam. - Z krzesła ani ważcie się ruszyć, a gębę zasłońcie
sobie chusteczkę... Ot, Waleńciaczko, na co wam przyszło! - żal mi się
nagle zrobiło starej. - Żeby na stare lata tak zgłupieć! I to przez co?...
A nie mogliście to sobie zatkać, wyparzyć pokrzywami, jak was tak paliło?
Mielibyście teraz spokój i umarlibyście jak należy, po chrześcijańsku.
A teraz? Toż nawet nie wiem, czy was zechcą pochować na cmentarzu! Taką
grzesznicę! Ot, może gdzie za płotem... A byliście choć u doktora, może
jest jeszcze jaki ratunek.
- Nie! Nie
byłam! Ale Józuś powiedział, że ze mną już koniec. Wczoraj się wyprowadził...
Bał się zarazić. A to, co mówisz... znaczy z chłopami. Na krzyż mogę przysięgnąć!
Z nikim... Oprócz Józusia, nikogo nie miałam! Ta... ta choroba to... przez
kota...
- Przez kota!
Matko Boska! To wy jeszcze z kotem...? Opowiadajcie po porządku - zadecydowałam.
- Inaczej do ładu nie dojdziemy!
- Od dwóch
lat zaczęła opowiadać Waleńciaczka - chodzę sprzątać do jednego pana. Raz
w tygodniu, w piątki. Człowiek dobry, miły, w płaceniu akuratny. Mieszka
sam, bez baby, ma tylko dwa koty. Kiedyś mi mówi, że jak chcę jednego kota,
to mogę sobie go wziąć. Wzięłam! Zawsze to miło, jak żywe stworzenie kręci
się koło domu. Kotek ładny, czysty, krok w krok za mną chodził, a i Józusia
polubił. Tydzień temu pojechałam jak zwykle. Weszłam do domu - mam swój
klucz - i zanim wzięłam się do sprzątania widzę, że na stole jakaś kartka.
Patrzę, do mnie, po polsku... "Proszę więcej nie przyjeżdżać! Drzwi zatrzasnąć,
klucz zostawić na stole".
Co jest? - myślę. - Może
był niezadowolony? A gdzieżby. Zawsze mówił, że "najs", a na każde święta
dziesiątkę dawał... A może jakaś baba mnie wygryzła? Powiedziała, że za
mniejsze pieniądze będzie to samo robić? A bo to tak się nie zdarza? O,
bardzo często! Nic tu nie wymyślę! - postanowiłam naraz. Trzeba mi pójść
do następnego domu, tam polska kobieta pracuje. Może ona coś będzie wiedziała?
Poszłam.
- To pani nic
nie wie? - zdziwiła się. - Ten pan w szpitalu! E, chyba już nic z niego
nie będzie. Dogorywa...
- Jezus Maria!
Toż to młody człowiek! Stało się co? Wypadek?...
- E! Jaki tam
wypadek! Toż on był z takich, co to bab nie uznają, a tylko z chłopami
żyją i z tego... no, z tego spania z chłopami wyjaśniła - dostał tę chorobę...
"Ejds" się ona nazywa, ta choroba. Teraz co drugi pomyleniec na nią choruje!
Nie wiedzieliście o tym? W każdej gazecie piszą...
- Taki człowiek!
Taki chłop! - nie mogłam dojść do siebie.
- Żeby tak
zgłupieć! Toż bab by miał na pęczki... żeby tylko chciał! No, no! Na co
to mu przyszło? Żeby wypadek, rak, to rozumiem! Ale przez draństwo tylko...
życie tracić? Daj mu, Boże, wieczny spoczynek - westchnęłam. - Przebacz
głupotę...
|