Różne ludzie tutaj na eksport przyjeżdżają, różne. Jeden po pięciu latach w Ameryce nawet na chleb nie miał, wszystko w tawernach przepuścił. Jak mu żona pisała, żeby co przysłał, bo im ciężko, to odpisywał, że on wysyłać nie może, gdyż dom kupił i jak przyjadą do niego do Ameryki, to dobrobyt ich czeka na miejscu. On tak bardzo oszczędza, żeby tutaj wszysko mieli. Żeby utwierdzić ich w tym, że tak jest naprawdę, to nawet zaproszenia żonie i dzieciom powysyłał w nadziei, że i tak paszportów i wiz nie dostaną, to ich nie wypuszczą z Polski. Aż tu któregoś dnia jego koledzy otrzymali telefon, że żona z dziećmi na O'Hare czeka i nie ma ich kto odebrać. Pojechali po nią, ale nie mieli gdzie odwieźć. Mąż i tatuś, który amerykańskim bogactwem w listach się chwalił, nocował kątem w jakiejś melinie pijackiej. Nawet nie przyszedł, aby się przywitać z żoną i dziećmi. Wstyd mu było! Obcy ludzie zaopiekowali się niebogami. Żona włosy z głowy darła, tak żałowała, że przyjechała z drobiazgiem na poniewierkę. Wrócić do Polski nie mogła, bo wierząc we wszystko, co jej mąż naopisywał, za psie pieniądze zbyła cały dobytek i mieszkanie.
     Kiedyś przylatuje do mnie koleżanka i zaraz na progu krzyczy:
   - Anielka, cud w Chicago! Ubieraj się szybko, to polecimy, bo później może biletów zabraknąć!
   - Co to do cudu już za biletami wpuszczają? - nie mogłam zrozumieć.
   - A jak ty myślisz? - mówi ona. - Postęp wszędzie wkracza i za dolarami się ogląda. Nawet cudu teraz za darmo nie zobaczysz. Ale ty nie marudź, tylko raz-dwa się zbieraj. Jeszcze czegoś takiego nie widziałaś.
   - Ale co to za cud? Matka Boska znowu płacze?
   - E, gdzie tam. Matka Boska sobie popłakała i przestała, bo widzi, że nie ma sensu. Dzień i noc by musiała płakać, żeby wszystkie nasze grzechy odkupić. Ot, magik taki przyjechał, który wszystkie choroby wypędza. Wystarczy, że dotknie człowieka, a choróbska uciekają, gdzie pieprz rośnie.
   - Ale ja przecież jestem zdrowa zaczęłam się bronić. - Co będzie ze mnie wypędzał?
   - Już ty nie bądź taka mądra ona mi na to. - Może na razie choroby nie masz, ale możesz mieć. A on wypędza nawet te choroby, które mogą przyjść. Profilaktycznie. A poza tym będziesz miała to zaliczone jakbyś w kościele była, bo mówią, że to święty człowiek. Jak stanie z wyciągniętymi rękami, to jak Mesjasz wygląda. My tu gadu-gadu, a czas ucieka. No, idziemy.
     Kupiłyśmy gazetę, bo tam był kupon na zniżkę. Zawsze to taniej wychodzi. Bilet bez kuponu kosztuje sześć dolarów, a z kuponem pięć dolarów. Co prawda gazeta kosztuje siedemdziesiąt pięć centów, ale jak by nie liczyć, to zawsze dwadzieścia pięć centów zostaje w kieszeni.
     Trudno było się dopchać. Ludzi naszło się jak na odpust, każdy cudu ciekawy. Najwięcej to rzeźników i tych, co knajpy mają, widziałam. Przyszli widocznie w nadziei, że może im cudotwórczą wodę na mięso albo wódkę zamieni. Atmosfera jak w kościele. Obrazy święte naokoło porozwieszane, na scenie transparenty, muzyka. Czekamy.
     Oj - myślę sobie z rozrzewnieniem szkoda, iż stary Węgorek nie dożył tych czasów. Też by go chyba do Ameryki sprowadzili i za biletami pokazywali. Węgorek to był święty człowiek i na chorobach się znał jak mało który doktór. Jak już doktór nic nie pomógł, to wieźli chorego do Węgorka, żeby on go okadził i chorobę wygnał. Oj, umiał on to robić, umiał. Chodził sześć razy wokoło chałupy i uroki odpędzał. Węgle palił i puszczał na wodę. Na każdą chorobę miał radę. Tylko sam w biedzie żył, bo pieniędzy nie brał, zresztą kto by mu dał, jak u każdego bieda aż piszczała. Ot, aby tylko kromkę chleba ktoś od czasu do czasu zaniósł, parę jajek i to wszystko. Ale zmarło się biedakowi i nie doczekał tych dobrych czasów. Nie doczekał.
     Zapowiedzieli, żeby ucichnąć, bo zaczął się seans. Starszy człowiek wszedł na scenę, ludziom kazał wziąć się za ręce i powiedział, że od tej chwili będzie promieniować. Cisza się zrobiła jak makiem zasiał. Ludzie wsłuchiwali się, czy nie usłyszą, jak choroby uciekają, lecz mało kto słyszał, bo te paskudniki cichcem umykały.
   - Czuję! Czuję! - jakaś kobieta siedząca koło mnie zaczęła krzyczeć histerycznie.
   - Uspokój się, pani - mówi do niej sąsiad. - To mój piesek panią dziabnął. Wziąłem biedaka, bo od tygodnia nic jeść nie chce. Na weterynarza szkoda wydawać pięćdziesiąt dolarów. Tutaj wychodzi taniej. Widać, że rzeczywiście już mu lepiej, skoro panią chapnął.
     Coś w tym jest. Prawdę w gazetach pisali. Nic też dziwnego, że naschodziło się ludzi chorych, kalek. Każdy czepia się ostatniej deski ratunku. Każdy chce wykorzystać wszystkie szanse. Nie ma mądrych tam, gdzie choroba panuje. Ale najbardziej te uzdrowienia to chyba pomogły tym, co je prowadzili. Biletów huk sprzedali. Ale kto tam zwraca uwagę na pieniądze, kiedy w grę zdrowie wchodzi. To i każdy grosza na ten cel nie żałuje. Mnie to tam nie zaszkodziło ani nie pomogło. Może dlatego, że tylko raz poszłam, bo żal mi było więcej dolarów. Inni to codziennie latali, żeby tych promieni nałapać. No bo i gazeta przekonywała, że jedno spotkanie z uzdrowicielem to mało.
 
 
. Zofia Mierzyńska............
 

ARCHIWUM

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.