Fragment wywiadu z autorką

"Chciałam pokazać życie tej przeciętnej kobiety, które mimo licznych miłostek, drobnych uciech jest w istocie bardzo ciężkie. Bezsilność, ciężka praca, oszczędzanie jest udziałem wiekszej części emigrantów. Życie jakże dalekie od mitów o Ameryce, które egzystowały i nadal egzystują w Polsce..."

----------------------------------------------------------------------------------------------------------

PYTA SIĘ PANI, JAK JA SIĘ W TEJ AMERYCE ZNALAZŁAM?

Ot długa historia, ale chętnie opowiem. Tutaj, proszę Pani, to nawet nie ma się komu wyspowiadać ze swoich utrapień. Naród niby polski, po polsku mówią, ale serca jakieś inne, jakby nie polskie. Jeden drugiego nie rozumie, każdy zalatany, w ten dolar wpatrzony, że już nic poza nim nie widzi. Ci, co są tak samo jak ja na zarobku, to mają podobne kłopoty, a ci, co są tu na stałe, to się już zupełnie zmienili. Patrzą na nas jak na wrogów, mówią, że zarabiamy te dolary, do Polski wywozimy, tam domy stawiamy, taksówki kupujemy. Oj, jak to boli, że i nie wypowiedzieć, bo jakże to tak, przecież mało kto z dobroci pracuje na trzech robotach i żyły z siebie wypruwa. Może i są tacy, co im wszystkiego mało, ale takich niewielu. Niech Pani popatrzy na tych ludzi: przyjeżdżają zdrowe, czerstwe, a po paru miesiącach jak te cienie, aż strach patrzeć. A ile nieszczęść, sierot, ilu w puszkach wraca, ale cóż, każdy łakomy tego dolara. Ale zacznę po kolei.
W Polsce gospodarka, kupa dzieci, ledwo koniec z końcem można związać. Przez te nowoczesne reformy gospodarka podupada, maszyn brak, na traktor to z pięć lat czekaliśmy i końca nie widać. Słowem, do luksusów daleko, a nijakich widoków na poprawę nie ma. Mówi mi kiedyś Franuś, znaczy mój ślubny:
- Anielciu, dziecisków pełna chałupa, jeść i ubrać się wołają, a tu nie ma skąd brać, chałupina też ledwie stoi, trzeba by pomyśleć o nowej. Musimy coś zaradzić, aby ten byt nam się poprawił. Myślą, co prawda za nas już trzydzieści siedem lat, ale co wymyślą, to na gorsze. Nic, tylko Ameryka może nas uratować. W niej nasza nadzieja i ratunek. Popatrz, jak nasze sąsiady żyją, co w Ameryce byli. Kwietnicha to nawet w lipcu co niedziela do kościoła w karakonach kanadyjskich paraduje. Jak idzie, to aż żar od niej bucha, ale za to cała wieś wylatuje na drogę, aby popatrzeć, a baby to wprost zielenieją z zazdrości. A ona jak ta królowa, nawet nie każdemu na pozdrowienie odpowiada, ale cóż, ma prawo, Amerykanka. Pawlak, to jak wrócił z Ameryki, to zaraz konia wyścigowego sobie kupił. Koń co prawda pługa nie chce ciągnąć, bo wyścigowy, i Pawlak Pawlaczkę zaprzęga. Ale co taki koń honoru przynosi! Zuziak to za każde pół litra w gospodzie zielonymi płaci. A ilu ma kolegów, przyjaciół. Tylko Zuziakowa w koło rozpowiada, że jej ta Ameryka szczęścia nie przyniosła, bo Zuziak się rozpuścił. Najgorzej ją nerwuje to, że Zuziak na śniadanie każe sóbie podawać jajka na bekonie, bo to po amerykańsku, powiada. A jak zje te amerykańskie jajka, to mówi, że idzie na mityng do tawerny. Ale czy taka głupia, prosta baba może zrozumieć chłopa, co światowego życia liznął? Przykładów można mnożyć - mówi mi mój Franuś. - Pojedziesz, rozglądniesz się, dolarów przywieziesz. Jesteś kobita obrotna, radę sobie dasz, a poza tym masz tam rodzinę, to ci pomoże. Pisz po zaproszenie i jedź!
Pani, co ja się nagryzłam, no bo jak to, dzieci, męża, gospodarkę zostawić i jechać w taki świat? Ale sama widzę, że innego wyjścia nie ma, mus po prostu.
W mojej wsi to połowa ludzi do Ameryki wyjeżdża z musu. Ostatnio to nawet losowania robią, kto zapałkę ze złamanym łebkiem wyciągnie, ten musi jechać. Takie sądy nad nim robią rodzinne. Choćby się jeden z drugim nie wiadomo jak opierał, to wyjechać musi, rodzina tak postanowiła. Przed takim losowaniem to w kościele pełno, tak się modlą, żeby na jednego czy drugiego nie wypadło. Ale modlitwy też nie zawsze pomogą, bo u nas jest taki zwyczaj, że jeden z chałupy w Ameryce być musi i basta.
Zaproszenie dostałam, paszport też nasza drukarnia gromadzka wydrukowała, nie powiem, nawet dużo nie wzięli, bo pierwszy raz ktoś z naszej chałupy wyjeżdżał.
Z tą wizą trochę miałam strachu, bo to pytają: - Po co, do kogo?
- Na wakacje - twardo odpowiadam. - Czterdzieści lat żyję, a wakacji nie miałam, należą mi się.

Ten konsul tylko głową pokiwał, ale pieczątkę dał.
Na drugi dzień Franuś z dziećmi odwiózł mnie na Okęcie. Co tam się wyrabiało, to i trudno wypowiedzieć. Dzieciska płaczą, spódnicy się czepiają:
- Mamo, nie jedź! - proszą.
Zacięłam się w sobie, chociaż serce mi krwawiło. Przecież to dla was, dla waszego dobra - tłumaczę sobie w duchu.
A ludzi na tym lotnisku huk, z Moniek, spod Augustowa, spod Augustowa i nie wiedzieć skąd jeszcze. I młodych sporo i starych niemało, to takich, co powinni przy piecu siedzieć i wnuki bawić, a nie po wycieczkach jeździć. Jakby cała Polska do tej Ameryki ciągnęła. Ale cóż, każdy łakomy na ten dolar.
Żeby tylko tych dolarów w Ameryce nie zabrakło - myślę sobie - bo jak tyle polskiego narodu zwali się, a każdy zacznie rwać, to może nie starczyć.
Płacz naokoło, całują się, rękami sobie machają. Żony to wprost mdleją z rozpaczy. Chłopy też oczy rękawem obcierają. Krzyczą, że idą tęsknić, wierność małżeńską sobie jeszcze raz jak przed ołtarzem przysięgają. Serce z żałości chce pęknąć. Pożegnałam i ja się ze swoimi nieborakami. Franusiowi nakazałam, żeby ten post jak trzeba zachował przeszłam przez komorę celną. Klamka zapadła, jakbym już w Ameryce była. Ale jak zobaczyłam ten samolot, to się chciałam wracać, nawet dalarów mi się odechciało; ogromne, straszne to. Boże, jak w to siadać? Może i bym się zawróciła, ale że Franuś z tego balkonu krzyczał, żeby jeszcze kultywator przysłać, to krzyżem świętym się przeżegnałam, zamknęłam oczy i weszłam. W tym samolocie już tak strasznie nie było, nawet swojsko, wesoło. Ludziska wyciągają to pierścionki złote nie wiedzieć skąd, to lisy srebrne ze staników, cieszą się, pokazują sobie, co udało im się przez te komorę przeszmuglować. Jedna to miała nawet wianek grzybów suszonych założony na szyję jak paciorki. Wódka też się znalazła i naród zgodnie, społecznie się częstuje. Za pomyślność na tej obcej ziemi.
 
 
 
. Zofia Mierzyńska............
 

ARCHIWUM

 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.