Uch! Zagoniony człowiek, załatany, że i przysiąść nie ma czasu. Cały czas na nogach. Wszędzie trzeba samemu dojrzeć, dopilnować, bo inaczej wszystko by zmarniało. Chwili bez kłopotów nie ma. Jednemu za zimno, drugiemu kran przecieka, trzeciemu się nie podoba, bo szczury latają. Same państwo... psia ich mać! Luksusów, za sto dolarów od łóżka, im się zachciewa! W pałacach by chcieli... Co to się z tymi ludźmi porobiło? Jakby się tak człowiek dał, toby z torbami puścili! Żadnego zrozumienia dla drugiego! Każdy patrzy, aby tylko dla siebie... Aby jak najwięcej nadrzeć...
     Weźmy na ten przykład wczoraj: przychodzi taka panluńcia i pyta się, czy nie mam wolnego pokoju.
   - Pokoju to nie - mówię do niej - ale wolna porcia* stoi. Jak się wstawi materacyk, to mieszkać można, że ho, ho. Dużo powietrza, a i hałas z ulicy nie dochodzi...
   - A ile pani liczy za tę porcię? - pyta ona.
   - E! Co tam, prawie darmo. Da pani osiemdziesiąt dolarów na miesiąc i mieszkaj sobie, ile chcesz. Ale światło osobno - zastrzegłam - dziesięć dolarów od żarówki...
   - I wie Pani, co ona na to? Zamiast, jak człowiek do człowieka, po ludzku, poprosić, żebym może z piątkę spuściła, to ta jak nie rozedrze się na cały głos:
   - Krwiopijcy! Zdziercy! Na ludzkiej biedzie żerują! Na policję takich...
     No, i powiedz, Pani. Czy nie trzeba było porwać za ten skudlony, tleniony łeb i ze schodów?... Żeby aż zajęczało... Toż w biały dzień uczciwego człowieka napastuje! Obraża! W jego własnym domu! Co za ludzie teraz przyjeżdżają?

     Kiedyś tak przecie nie było! Naród był bardziej delikatny, nieśmiały, a teraz?...
     Na początku, jak tylko dom kupiłam, szli do mnie jak z procesją. A to źle, a to niewygodnie. Za kieszeń się tylko trzymałam, żeby każdemu dogodzić. Któregoś dnia powiedziałam: koniec! Nie po to mam kamienicę, żebym jeszcze do niej dopłacała. O, nie! Jak się coś nie podoba, to, proszę bardzo, wynosić się! Wolna droga! Nikogo nie trzymam! Chętnych na mieszkanie nie brakuje. Tu ma być tak, jak ja chcę, i basta! Żadnych kaprysów, bo za drzwi wyrzucę!
     Pomogło. Mam teraz spokój! Choć za moimi plecami...
     Ho! Ho! Suchej nitki na mnie nie zostawią. Ale co mi tam? Ja pilnuję swojego, ot co! Tutaj trzeba być twardym i o sobie myśleć, bo inaczej zjedzą cię, przepadłeś...
     A już najgorzej to z tymi inteligentami. Przyjedzie taki jeden z drugim, wydelikacony, wymuskany i myśli, że tutaj na niego wszyscy z otwartymi rękami czekają. Kłaniać mu się będą i "dyrektorować" jak w Polsce. Za picie kawki dolarami płacić!
     Nie! Tutaj jest porządek, proszę Pani, demokracja! Czy to prosty chłop czy wysoki dyrektor - jednakowo muszą miotłą machać, bo za tytuły nie płacą, ale za robotę. Ot co!
   - No, i jak tam, panie profesorze, dużo worków garbeciu** pan dzisiaj wyniósł? - pyta się prosty chłop "kolegi po fachu". - A rączki nie bolą, co? Pióro lżej trzymać? Ha! Ha!
     I śmieje się profesorowi prosto w oczy.
     Gdzie by tak w Polsce mogło być - znaczy ta równość? Taki kmiotek nie mógłby nawet profesorskiego progu przekroczyć, a tylko z czapką w rękach drzwiom by się kłaniał. A tutaj? Za pan brat z nim, a nawet więcej od niego znaczy, bo silniejszy jest i do roboty nawykły. Nareszcie porządek!

     Zapraszam do środka, proszę. Kawki się napijemy, pogwarzymy...
     Ładnie u mnie, prawda? Same meble parę tysięcy kosztowały. Najdroższe, jakie były, wybierałam. A obrazy, lampy? Popatrz, Pani, na tę z ptaszkami... Jakie ładne! Niby z gipsu, a jak żywe się widzą... Dywan też porządny, pluszowy. Telewizor Pani widziała? Tam, w drugim pokoju! Na całą ścianę, nikt chyba większego nie ma...
     Nareszcie! Po tylu latach... w dobrobytach!
     Czasami jak tak popatrzę na swoje bogactwo, to mi uwierzyć trudno, że to wszystko moje... Że sama, tymi palcami i jedną głową, to wszystko zdobyłam. Po tych wszystkich mękach, poniewierkach, po beizmentach, żydowskich komórkach, wystraszona, przez byle kogo poganiana, za byle co łajana - teraz jak pani! W luksusach!
     Czy Pani mi uwierzy, że przez tamte lata nadchodziły takie chwile, kiedy wydawało mi się, że nie jestem normalnym człowiekiem, ale czymś gorszym, podlejszym! Psem? Kotem? Nie! Przecież psa i kota też się szanuje, głaszcze, karmi. A mnie? A nas?
     Jak maszyny, martwe, bez duszy, nic nie czujące, stworzone tylko do posług, do rozkazów. Jak roboty, które kupiono za dolary i które dlatego muszą... wszystko co im rozkażą. Bez szemrania i grymsów...
     Dlatego teraz codziennie różaniec odmawiam, a w każdą niedzielę na tacę daję, by podziękować Bogu, że tamto minęło...
     Pani pewnie ciekawa, skąd u mnie te zmiany, te majątki?
     Opowiem! U mnie tajemnic nie ma, wszystko uczciwie... 
 

* z ang. porch - weranda
** z ang. garbage - śmieci
 
 
. Zofia Mierzyńska............
 

ARCHIWUM

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.