Pojechałam na Jackowo. Zawsze wśród rodaków człowiek nie zginie. Parę nocy przenocowałam u koleżanki. Musiałam szukać innego miejsca, bo koleżanka poznała chłopa i na jednym łóżku we troje spac jakoś nieporęcznie. Miałam szczęście i znalazłam szybko. Z jednego mieszkania kobieta akurat wyjechała do Polski i łóżko się zwolniło. Sanie baby tam mieszkały, dziesięć ich było. Kuchnia i łazienka wspólne, tylko łóżko każda miała swoje. Od tego łóżka płaciło się siedemdziesiąt dolarów na miesiąc. Baby różne: młode, stare, a wszystkie cholery swarliwe i nerwowe. Chyba z tego, że bez chłopów. Niby każda ma dochodzącego bojfrenda, ale taki jak wpadnie raz na tydzień, to przecież wszystkich zaległości nie odrobi. To i dlatego te baby takie nerwowe. Ot, baba mieć musi chłopa i basta. Na co dzień, a nie od święta, od przypadku do przypadku, ale na stałe. Wtedy i zdrowsza jest i robota jej lepiej idzie. A jak im chłopa brak, to chodzą jak te kołowate, czekają, że może się coś trafi. Odbijają jedna drugiej. Zazdroszczą. Baba bez swojego chłopa, to jak drzewo bez liści. Usycha.
     Tak samo jest też z chłopami, co to są bez baby. Łazi jeden z drugim bez celu, rozniemłany, koszula brudna, knajpa tylko doniem. Patrzy taki jeden z drugim, żeby jak złodziej uszczknąć tego babskiego ciepła, złapać po drodze co się przytrafi. A wiadomo, że takie podchody nikomu na zdrowie nie wychodzą.

     Opuszczają polskie ludzie swój kraj, opuszczają i pędzą za dolarem w dalekie światy, aby tylko sobie i dzieciom byt poprawić. Ale i ten chleb na obczyźnie nielekki. Oj, nie! Choć biały, ale twardy. Tak jako ten ludzki los. W pogoni za dolarem mało kto się za siebie ogląda. Wszystko nieważne. Nic się nie liczy. Aby tylko dolar! Nie ma brata. Nie ma swojaka. Jest tylko dolar. On króluje. On rządzi ludzkim sercem i rozuniem. Takie jest prawo Anieryki.

     Znowu zaczęłam szukać roboty, rozpytywać o nią znajomych. Czekałam miesiąc, ale w końcu znalazłam. W hotelu, przy sprzątaniu. Kazali mi bosce srebrnego lisa kupić, żeby łaskawym okiem patrzyła. Dałam tego lisa i zostałam przyjęta. Roboty dużo, pędzić trzeba, aż głowa podskakuje. Hotel ogromny, pokoi bez liku. Pościele trzeba zmienić, posprzątać. Nie ma czasu na chwilę spocząć. A boska jak chmura piekielna. Zła, ślepiami łypie i nic jej się nie podoba. Wszystkiego się czepia. Krok w krok za człowiekiem chodzi, szpieguje. Jak krzesło nie tak postawione, to każe się wracać i poprawiać, choć akurat koło niego przechodziła. Jak gestapówka! Tylko jej pejcza i psa brakuje. Ale co robić? Znalazła niewolników, to nimi poniewiera. Ech - myślę sobie - ten lis wiele nie pomógł. Chce widać więcej.
     Zrobiliśmy naradę z ludźmi, którzy tu pracują i postanowiliśmy co miesiąc, od każdego, dawać po pięćdziesiąt dolarów. Może zmięknie. I zmiękła. Już tak się byle czego nie czepiała, ale zrobić wszystko trzeba było, bo inaczej tak gębę rozdarła i bluzgała „łaciną”, że skóra cierpła.

     Nieraz człowiek w duchu do niej mówił:
   - Drzyj się, cholero, drzyj. Jeszcze i na ciebie kolej przyjdzie. I na ciebie ktoś sposób znajdzie. Zmięknie ci wtedy rura, skończy się twoje panowanie i wydzieranie krwawo zarobionego grosza.
     Ale zanim ten czas nadejdzie, to człowiek może nogi wyciągnąć. Trzeba pracować, innej rady nie ma.

     Chłopa poznałam. I to tak sobie, przypadkowo. Poszłam kiedyś na zabawę z całym towarzystwem, gdyż akurat koleżanki bojfrend imieniny obchodził. Antoś mu było. Postanowił bal urządzić. Popiliśmy trochę w domu, ale wiadomo, że jak człowiek się rozbawi, to chce jeszcze więcej poszaleć. Tak to około północy postanowiliśmy iść na zabawę. Wszystko byłoby o’key, tylko że za biletami wpuszczali. Jakaś wielka artystka występowała. Ale że człowiek do kultury ciągnie, to wszyscy powyciągali dolary z kieszeni i w kolejce czekamy po bilety. Jedna tylko w naszym towarzystwie się znalazła, co nam w zabawie chciała przeszkodzić. Uparła się i powiedziała, że tutaj nie wejdzie, bo za bardzo z ludzi zdzierają. Za te sanie pieniądze można się lepiej zabawić w anierykańskich lokalach. To tylko naród nieuświadomiony ciągnie do polskie knajp i portfele właścicielom nabija. Chciała mówić jeszcze więcej. Żeśmy ją zakrzyczeli, aby dywersji nie uprawiała bo to przeciez niepatriotycznie obcych popierać. Jak więc przystało na patriotów, weszliśmy. 

     Antoś od razu całą butelkę zamówił, bo na kieliszki się nie opłaca Nie dość, że mało naleją, to jeszcze nie wiadomo co domieszają i człowiek tylko po tym choruje. Drugą butelkę Maryśka w torbie przemyciła, bo napić się w lokalu to jakoś przyjemniej niż w domu. Całkiem inaczej smakuje, bo to i orkiestra gra, i ludzie wokoło. Tak to sobie z kulturą popijamy. Nawet ta, co tak wejść nie chciała też się rozbawiła, bo jakiś chłop z sąsiedniego stolika co chwilę ją d tańca prosił. Na sali sami swoi ludzie. Większość z nich zna się czy to z kościoła, czy to z roboty. Niektórzy ponoć stale tu przychodzą. Wesoło. Dysputy ludziska prowadzą, swoje żale i zgryzoty wypowiadają. Niektórzy to nawet do oczu sobie skaczą, gdy przpominają sobie, że jeden drugiemu parę lat temu miedzę zaorał. Więc teraz nawet tu, za oceanem, swoje porachunki przy świadkach ułatwiają i sprawiedliwości szukają. A że kłonicy czy orczyka pod ręką nie ma to tylko butelki fruwają. Inni bawią się grzecznie, choć niejednemu ciężko taniec idzie bo to i spracowane, i w latach podeszłe. Ale się nie dają. Skaczą jakby po dwadzieścia lat mieli, choć pot się z łysin leje i zadyszka chwyta.
     Oj - myślę sobie patrząc na tych dziadków i babcie nowoczesne tańce wykonujące - nie lepiej to w domu posiedzieć, odpocząć?
     Oglądam to wszystko, bo nawet muzyki posłuchać nie można. Wielka artystka tak się drze, że orkiestrę zagłusza. Widać jak w dolarach jej płacą, to tak musi być. Im głośniej, to pewnie więcej płacą. Ta musiała mieć stawkę największą.
     Na szczęście przerwy często robili, to człowiek odpoczywał. Przy naszym stoliku szum się naraz zrobił, bo Mańka z krzesła spadła. Za dużo wypiła i jej zaszkodziło. Kelnerki lodu migiem przyniosły, Franek parę kostek jej za dekolt wrzucił i szybko do przytomności doprowadził. W tym zamieszaniu przyplątał się nawet jeden taki, który Frankowi cucić Mańkę pomagał. Jak się przysiadł, to nie było sposobu, żeby odszedł. Z miejsca zaczął się do mnie zalecać.
     Ja tam specjalnie ochoty na takie znajomości nie miałam, bo amory dawno z głowy mi wywietrzały. Na chłopów to wprost patrzeć nie mogłam. Ale ten jak rzep. Za rączkę chwyta, w oczy zagląda, komplenienta prawi. A że z natury jestem grzeczna, to i jemu grzecznie odpowiadam. Choć tak na dystans, żeby zbytnio się nie spoufalał. Ale ten uparty, nic go nie zraża. Przysuwa się coraz bliżej, kolanami pod stołem przyciska, obejmuje. A że człowiek nie z kamienia, a wódka też krew rozgrzewa, to i ja od czasu do czasu go biodrem czy piersią szturchnę. On widać na to czekał, bo od razu, bez krępacji, całować mnie zaczął. To mnie trochę ostudziło.
 
 
. Zofia Mierzyńska............
 

ARCHIWUM

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.