Z tego wstydu nie pamiętałam, jak doszłam do stolika. Czuję, że zrobiłam głupstwo. Patrzę na ten parkiet i widzę, że inni tego przytula­nia sobie nie żałują, oj, nie. Szczególnie te baby, to tak prą na swoich taneczników, jakby ich chciały udusić. A najbardziej to wiekiem starszawe, tak garną w siebie swoich amantów, że z pomiędzy piersi tylko czubek głowy im widać. Nic, tylko i mnie tak trzeba robić - pomyślałam - bo inaczej nic z tego, trzeba czekać, może się jeszcze jakiś zgłosi.
    I zgłosił, nie był może już taki przystojny, bo i siwy, i oczy mu tak jakoś niespokojnie latały, i rozglądał się, ale był i basta. Za to w tańcu cudo! Przycisków już mu nie żałowałam, nawet sama wciskałam w niego to i owo, a biust to pod sam nos podtykałam.
    Owszem, grzeczny był, do stolika się przysiadł, drinka mi kupił, tylko się bardzo na boki rozglądał, jakby się bał czegoś. Po małej chwili mówi mi, że jest zmęczony i że chce mnie odprowadzić, i chociaż żal mi było muzykę zostawić, to jednak wyszliśmy. Powiedział, że ma samo­chód, to mnie odwiezie.
    Co było w tym samochodzie, to wstyd się przyznać. Och, jakie wielkie kochanie! Nawet nie żałowałam swej wiarołomności. Ten pan powiedział, że najbardziej to lubi wakacjuszki. Dopiero tutaj dowiedzia­łam się, że jestem na wakacjach, no bo niby skąd mogłam wiedzieć, jak wyglądają te wakacje. Całe życie ciężko pracowałam, dzieci, gospodar­ka. Kiedy czas na jakieś tam wakacje?
 - Wakacjuszki - uświadamiał mnie on - to dopiero kobity! Wyposzczone to, potrzebujące, dadzą wszystko z siebie, co człowiekowi potrzeba.
    On był znający, mieszkał tu na stałe, miał nawet żonę i dzieci, ale takiej żony to kochać nie można, znaczy się gangrena taka. Zupełnie go nie rozumie, a on człowiek uczuciowy, miłości i wyrozumienia po­trzebujący. Tak, że musi szukać kogoś, kto go zrozumie, tylko że on jest strasznie wrażliwy i szybko się zraża, i co którą znajdzie, to jest nie taka i musi ciągle szukać od nowa.
  - Zobaczymy, może ty się nadasz, tylko musimy się spotykać. Jutro, jak żona pojedzie do kościoła, to po ciebie przyjadę, będziemy się bliżej poznawać. Do jutra!
    Czułam się jak szesnastka, bo nareszcie mam swojego i to takiego delikatnego, uczuciowego, pana całą gębą. Mam ten swój raj. Resztę nocy z wrażenia nie spałam, tak byłam rozmarzona. Co tam traktor, co kultywator, najważniejsza miłość!
    Owszem, mój Franuś kochał mnie na swój sposób, lecz czy takie kanciaste, zapracowane chłopisko może dać takiej wrażliwej jak ja kobiecie tego, czego ona potrzebuje? Ten to co innego, delikatny, słowem panisko! A do tego przez tę zołzę, tę swoją babę, nieszczęśliwy.
Rano, jak ta jego ślubna poszła do kościoła, mój absztyfikant przyje­chał. Pojechaliśmy do jakiegoś parku i znowu miłość, a samochód duży, miejsca że ho, ho! Tylko że czasu nie mieliśmy dużo, bo on musiał być w domu zanim ona wróci z kościoła, bo jakby go nie zastała to od razu, piekielnica, awanturę by mu zrobiła. Umówiliśmy się za tydzień.

    Pani, co to miłość robi z człowieka! Latałam jak na skrzydłach, nawet zmęczenia nie czułam, tylko czekałam tej soboty. Tak się rozmiłowałam, że omal się nie wściekłam, lecz cóż, trzeba czekać tej soboty, a że roboty dużo, to czas szybko zleciał. W sobotę, jak było umówione, przyjechał. W samochód i hajda w ustronne miejsce. I miłość dzika, nienasycona. Jak się nacieszyliśmy, to on mówi, że chyba ja jestem tą, na którą czekał tyle czasu, i że mnie kocha. Myślałam, że serce mi z radości pęknie. On mi proponuje, żebyśmy gdzieś wyjechali, najlepiej do Australii, bo to daleko i ta jego chimera go tam nie znajdzie. Będziemy leżeć w cieple, jeść banany. Pracować nie będziemy, bo on zdrowia nie ma, tylko się kochać pod palmami.
  - Dobrze - mówi mi - że na ten traktor nie wpłacałaś, to na początek tych dolarów starczy.
    Trochę się wystraszyłam i mówię, czy z tym wyjazdem nie moglibyś­my poczekać nieco. To on, że czekać nie możemy i daje mi tydzień do namysłu, jeżeli się nie zdecyduję, to zrywamy.
    Przez ten tydzień męki przechodziłam, robota mi nie szła, byłam jak nieprzytomna, głowa mnie bolała. Boże, co robić? Stracić go nie chciałam, no bo taki chłop, tyle mi dał tej miłości, a z drugiej strony zapomnieć o dzieciach i jechać do tych kangurów, jeść te banany, które nawet polubiłam, ale jeść je tak codziennie - toż to obrzydnie. W piątek podjęłam decyzję: nie jadę i basta!
    Gdy mu o tym powiedziałam, to myślałam, że się wścieknie. Zaklął straszliwie i powiedział, że jestem taka jak wszystkie, że każdej proponował wyjazd i żadna głupia się nie zgodziła. Nie ma prawdziwej miłości. Przepraszałam, prosiłam, lecz machnął tylko ręką i kazał mi wysiadać z samochodu. Tak to zostałam porzucona.
    Co ja się nacierpiałam, jeść nie mogłam, schudłam, tak to miłowanie weszło mi w głowę, a wyjść nie chciało. Ale czas wszystko łagodzi, a poza tym zdarzają się gorsze nieszczęścia, wobec których moja miłość to pestka.
    Przychodzę kiedyś w nocy z roboty, a mój sąsiad Wacek, poczciwe chłopisko, leży na korytarzu, łbem w posadzkę tłucze, a zawodzi, że strach słuchać. Nic tylko zwariował, przemknęło mi przez głowę. Podleciałam do niego, chwytam go za rękę.
  - Wacuś, co ci to, umarł ci ktoś?
  - Gorzej, Anielciu, gorzej - i wali w tę posadzkę, aż się dziury robią.
    Nie mogłam się nic dowiedzieć, bo tylko bełkotał i od zmysłów odchodził. Inni mi powiedzieli dopiero, co się stało.
    Wacuś był tu w Ameryce od roku. Pracował na dwóch robotach, świątek, piątek, bez chwili odpoczynku. Nie jadł, nie pił, nie palił, aby tylko tych dolarów uzbierać. Jedzenie to po kryjomu ze śmieci wybierał, co Amerykany wyrzucili. Składał na tego poloneza, chciał mieć najładniejszy samochód we wsi.
    Jak nazbierał już tyle, że mu wystarczyło na ten samochód, to poszedł do takiego biura, co to wszystkie sprawy ludzkie załatwia. Tych biur jest pełno, załatwiają wszystko, paczki do Polski, wycieczki, bilety na samolot, przedłużają paszporty. Przyjmują wpłaty na samochody, maszyny-jednym słowem żyją sobie nieźle z Polaków. W tych biurach, jak się wpłaca na jakąś maszynę lub samochód, to trochę opuszczają z ceny; jedne więcej, drugie mniej. Wacuś wpłacił na ten samochód w takim biurze, gdzie dali mu tej zniżki najwięcej. Czeka chłop miesiąc, dwa, trzy, a samochodu w Polsce jeszcze nie ma, nic tylko powpłacali sobie te ludzkie pieniądze na konta i procenta im rosną. Ale gdy pięć miesięcy czekał nadaremnie, to się zaczął denerwować. Któregoś dnia mówi:
  - Pójdę i zrobię porządek, za każdy miesiąc zwłoki dobrze mi zapłacą!
    Poszedł i co widzi: ludzi kupa, tylko biura już nie ma, ludzie patrzą i nic nie rozumieją - było, a nie ma. Okazało się, że właściciel nazbierał od ludzi pieniędzy i się ulotnił, kamień w wodę, nikt nic nie wie. Co tam się wyrabiało, to nie sposób opowiedzieć, niektórzy to od rozumu wprost odchodzili, powpłacali na traktory, maszyny, samochody i wszystko przepadło.
 
 
. Zofia Mierzyńska............
 

ARCHIWUM

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.