Ledwie minęły Święta Bożego Narodzenia, a tu już Święta Wielkiej Nocy za parę dni. Łazi człowiek jak kołowaty. Pozbierać się trudno z tej tęsknoty. Tylko by się płakało. Tutaj, choć i polskie ludzie, ale jakoś inaczej, nie ma tego, co w Polsce. W Polsce to były Święta!
     Zaraz na początku Wielkiego Tygodnia we wsi aż kipiało, w każdym domu porządki kobiety robiły. Musiało być wszystko wypucowane wyczyszczone tak w domu jak i w obejściu. A od Wielkiej Środy to z kominów tylko ogień buchał, a zapachy to po całej wsi się rozchodziły. Niejeden wieprzek oddał swoje życie na kiełbasy i boczki. A kto go nie miał, to od sąsiada kupował albo i pożyczał, aby na tym wielkanocnym stole niczego nie brakło. Kobiety umączone, ubabrane przy ciastkach się uwijały, babki, placki i inne słodkości wypiekając. Każdy tak się spieszył, żeby do Wielkiej Soboty było wszystko gotowe, bo to od niej zaczynały się Święta. Trzeba było iść do kościoła ze święconym. Na drogach ino się roiło od odświętnie ubranych, wypucowanych do czysta dzieci, które uroczyście, jak ksiądz w dłoniach monstrancję, niosły te swoje przybrane pisankami i zielem koszyczki. Kto miał daleko do kościoła, to niósł swoje jadła do święcenia do któregoś z grubszych gospodarzy. Tam już ksiądz przyjeżdżał, aby poświęcić te dary Boże. I wieś się stawała inna, jakaś odświętna, uroczysta. Nawet tym, co już czasami zapomnieli starą matkę czy ojca, to na to Święto serce kazało powrócić do tego gniazda, gdzie się urodzili i gdzie uczyli się wymawiać pierwsze słowa pacierza.
     A w Wielką Niedzielę, ledwo że się świt zabielił, dostojne głosy dzwonków wzywały na rezurekcję. Zaludniały się drogi i dróżki kolorowo, odświętnie ubranymi ludźmi. Kto tylko czuł się na siłach, to ciągnął do kościoła, żeby razem ze wszystkimi radować się, że umęczony Pan Jezus zmartwychwstał i znowu nas swoimi łaskami obdziela. Żeby, choć raz w roku oczyścić swoją duszę z grzechów większych lub mniejszych, żałować za wyrządzoną komuś krzywdę oraz przebaczyć tym, co krzywdę czynią. Każdy wracał jakby oczyszczony z kościoła, pokrzepiony tą wiarą, która daje siły. A po powrocie z kościoła zasiadało się do śniadania. I choć każdy był wygłodzony, wyposzczony, a zapachy szynek, kiełbas i innych przysmaków nęciły, to wstrzymywał swoje łakomstwo i z wolna, nasamprzód podzieliwszy się jajkiem, bez pośpiechu spożywał dary Boże. Wieczorem zaś, gdy każdy wypoczął, to szło się w goście. Do sąsiadów, do krewniaków, aby wspólnie świąt użyć, wódki się napić, specjałów, co to gospodynie naszykowały, pokosztować, pogwarzyć, użalić się nad swoim losem. Późną nocą kum kumę holował do domu, bo gorzałka jej trochę kierunki pomieszała.
     A w Wielki Poniedziałek od wczesnego rana dudniły głosy i piski dziewuch, tak je chłopaki bez litości wodą oblewali. Niejedną to i pod studnię zaciągnęli, aż matka czy ojciec musieli spieszyć i wisusów odpędzać.
     Oj, były to czasy, były. Tej radości tutaj nie ma. Święta niewiele się różnią od dnia powszedniego. U nas choć ostatnie, a każdy co ma, to na stół wystawi, bo gość to świętość i nie honor byłoby go niegodnie przyjąć. A tutaj to wszystko inaczej, każdy patrzy w siebie, wszystko przelicza na dolary. Mało kiedy wzajemnie się odwiedzają, bo przecież kosztuje. Jeszcze ci starsi to trochę przestrzegają tradycji z domów ojców wyniesionej. Młodzi to już zupełnie się z tym nie liczą, a bywa, że nawet wyśmiewają. Im to tylko wrzaskliwa muzyka, samochody i dolary w głowie. Ale co się dziwić, wyrośli na tej ziemi, nauczyli się innych zwyczajów. Nie dziwota, że to, co dla nas święte, im się wydaje śmieszne. Taka już kolej życia.

     Żyłam jakby podwójnie, bo to i tu trzeba o wszystko zabiegać i tam o wszystkim myśleć. Franek chłop dobry, ale niezaradny. Co tydzień list do niego pisałam, żeby wiedział co i jak ma robić. Jak przyszła ta niedziela, to zaraz po powrocie z kościoła zasiadałam do pisania.

    Kochany mój mężu, Franiu!
     W pierwszych słowach mojego listu Niech Będzie Pochwalony Jezus Chrystus. Jestem zdrowa, czego tobie i dzieciom życzę. Franuś, dziękuję Ci za list, po który musiałam aż lecieć na pocztę, bo był polecony. U mnie dzięki Bogu wszystko dobrze. Trochę mnie łamał reumatyzm, ale poszłam do apteki i kupiłam taką maść, która jest na wszystko. Z jakiegoś tygrysa czy innego lwa. Drogie to jak diabli, ale pomaga. Nawet jak ząb boli, to tylko posmarować, a migiem przechodzi. Jasiek, ten od Błażeja - kazał ci przesłać ukłony - to nawet kiedyś po pijanemu zjadł całe pudełko i też mu nie zaszkodziło. Traktora jeszcze nie wysłałam, bo dowiedziałam się, że mają robić jakieś większe i lepsze. Jak tylko je ogłoszą, to zaraz polecę do biura i wpłacę. W kożuchach to na co dzień nie chodźcie, bo się zniszczą, ino do kościoła. A jak będziecie szli, to powoli, żeby wszyscy mieli czas was w tych kożuchach zobaczyć. Niech wiedzą, że jestem w Ameryce i wam pomagam.
     Przez Pikulinę, co to w zeszłym tygodniu poleciała do Polski, podałam Ci Franuś dwieście dolarów. Bała się kobita tyle pieniędzy wieźć, bo to wszyscy jej nadawali, a i swoich miała sporo. Uszyła sobie taki pas na brzuch i tam te te pieniądze włożyła.
     Tylko, mężu, nie rozpowiadaj, że Ci dolary podałam, bo jeszcze by mogli na dom napaść. A te urzędniki, co to zawdy na ludzką krwawicę czyhają, zabrać. Najlepiej schowaj w tę dziurę za łóżkiem, tylko przedtem zabezpiecz:, żeby myszy nie pocięły. A jak trafi się kupiec dobry, to sprzedaj.
     Józek, syn tego głuchego Franka zza lasu, to się strasznie rozpił w tej Ameryce i nawet robotę stracił. Przez to, że mu napisali, że jego Hanka coś tam kombinuje z listonoszem. Tak się chłop zgryzł, że aż posiwiał i w ten nałóg wpadł. Wszystkie pieniądze przepija w tawernach.
     Uważaj tam na siebie i nie daj się skusić jakiejś. Niech Cię Matka Boska broni, jakbym się miała o tym dowiedzieć. Tutaj to nawet w kościele księża mówią na kazaniach, jak tam w Polsce te chłopy i baby się prowadzą. Powysyłają swoich do Ameryki, a sami hulaj dusza, piekła ni ma.
     Stefka mi pisała, że znowu by do Ameryki przyjechała, tylko żeby jej zaproszenie wykombinować. Ale ja się pytam - po co? Mało to dolarów nadarła jak była poprzednim razem? A poza tym już teraz w tych biurach zaproszeń takich z książki telefonicznej ani nagrobków, nie chcą dawać. Boją się. Niech lepiej chłopa i chałupy pilnuje. Zawsze jej wszystkiego mało było.
     Pisała, że chce koniecznie przyjechać, bo marzy jej się taki samochód, co się Polonez nazywa, gdyż we wsi taka moda na niego nastała, że każdy tylko tym Polonezem musi jeździć, widzicie, co to jej się zachciewa? Ojce jej na komornym siedzieli, chleb to jedli tylko na niedzielę, a tej teraz tak się w głowie przewraca. Jaki to ten naród pazerny się zrobił, tylko głupoty im w głowie.
     Pytasz się, mężu, jaka ta nasza nowa chałupa ma być? Duża i żeby był koniecznie beizment. To jest taka amerykańska moda, tutaj to wszyscy w tych beizmentach siedzą. Wygodne to, w lecie chłodek, a poza tym reszta chałupy może być zawsze czysta. Cały czas można mieszkać tylko w beizmencie. A na górze to wszystko musi być prima. Meble zamów w Kalwarii. Najdroższe, jakie będą, o pieniądze się nie kłopocz. Wyślę, ile będzie trzeba. Pytasz się, po co ta kawa, którą wysiałam. Zanieś do Geesu komu trzeba, to może prędzej pustaki załatwią. Tylko za dużo nie dawaj, żeby się nie rozpaskudzili.
     Jak się łaciata ocieli, a będzie jałówka, to zostaw na chów, a jak byczek, to zabij i sprzedaj na rąbankę. Tytko cenę weź jak należy i waż dobrze, dokładnie.
     A Helkę, to tak na zabawy za często nie puszczaj, bo jeszcze bęŹkarta może do domu przynieść. Niech siedzi i domu dogląda. Jak się trafi jaki stateczny i niebiedny kawaler, to się ją za mąż wyda i będzie spokój.
     Staszkowi nakaż, żeby do tej Karolakówny nie chodził, bo go nie będę miała za syna. Bidota to, a poza tym, pamiętasz jak to jej matka za chłopami ganiała. Jak suka. Wstyd przed ludźmi, żebyśmy taką za synową brali. Wybij mu z głowy tę żeniaczkę i powiedz, że błogosławieństwa matczynego nie dam i nic z domu nie dostanie, jak się nie posłucha.
     Zostańcie z Bogiem i pozdrów ode mnie sąsiadów i znajomków.
 
 
. Zofia Mierzyńska............
 

ARCHIWUM

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.