- O czym tak myślisz? - wyrwał mnie z zadumy Paweł, który nie tylko zdążył
już obiad zamówić, ale i butelkę wódki drogiej, zagraniczŹnej.
- Młode lata
wspominałam. Wydaje się, że to tak niedawno, a to już przecie tyle lat
minęło...
- E, przecież
z ciebie jeszcze młoda kobieta. Chyba młodsza od mojej, co?
- No, stara
to nie jestem - przyświadczyłam. - Ale Ameryka mi dużo zdrowia zjadła,
wycisnęła jak cytrynę....
- A może chłopy
wycisnęli?... - zażartował. - Nie Ameryka!
- Co też mówisz
- oburzyłam się nieszczerze. - Bo to mam czas myśleć o chłopach? A jeśli
nawet, czy to warto? Wszyscy jednacy! Aby tylko zgryzoty przez nich...
- Nie każdy!
Nie każdy, Anielciu! - sprzeciwił się Paweł. - PoŹpatrz na moją. Źle ma
ze mną? Brakuje jej czego? Chyba tylko ptaŹsiego mleka... Ale czy zadowolona,
czy doceni? Gdzie tam! Cały czas narzeka i labiedzi, że człowieka nieraz
szlag chce trafić. Ciągle słyszę, jaka to ona niby umordowana, napracowana.
Ja jestem człowiek towarzyski, lubię wyjść, zabawić się. A ona? Gdzie tam!
"Szkoda czasu - mówi. - Pieniądze byś tylko tracił, hulanki aby ci w głowie
..." Wstyd się z nią gdzieś pokazać. Nawet ubrać się nie umie... Nie to
co ty! - spojrzał na mnie z podziwem. - I bluzeczka odprasowana, i reszta
też z gustem. A ona?... Nawet w łóżku do niczego! Jak się zacznie guzdrać,
stękać i te swoje barchany ściągać, z miejsca człowiekowi ochota odchodzi...
- Może chora? Znaczy
się z tej choroby taka niemrawa?... zapytałam.
- Gdzie tam
chora! Takie już krówsko , od urodzenia życia w sobie nie mające... I za
młodu taka była i teraz... Majątek miała, dolary - wyjaśnił. - Dlategom
się, głupi, skusił. A teraz? Tyle lat już z tym się męczę. Tyle lat! -zalamentował,
aż mnie z litości serce ścisnęło. Biedny człowiek! - Ale, Anielciu, co
tam będziemy się zamartwiać. Proponuję, żebyśmy wyskoczyli się gdzieś zabawić,
potańczyć, rozerwać. Czy mogę panią prosić? - jak światowiec wyciągnął
do mnie rękę. - Nie odmówi mi pani, prawda? Proszę.
Nie odmówiłam. Boże! Jak ja się tego wieczoru wybawiłam! Jak nigdy! A on?
Jakby mu kto ze dwadzieścia lat odjął. Jak młodzik!
A pobawić się było można bez żadnej krępacji i zacofania. Każdy, jako i
my, nie z własną żoną czy mężem zabawy używa, to i wigoru nie brakuje i
humor dopisuje. Bo to czy można by się tak zabawić ze swoim ślubnym albo
ślubną? Mowy nie ma! Zaraz by każdy kieliszek i każdy wydany dolar liczyli.
Awanturę albo inny skandal by nie mogli zrobić? Mogli! Nie tylko mogli,
ale na pewno by zrobili. A tak? Każdy wolny, każdy nieskrępowany...
Nad ranem odwiózł mnie do domu. Niebezpiecznie było mu wracać taki kawał
do siebie po nocy, więc wstąpił do mnie. Przeczekać aż się rozwidni. Jak
człowiek wódką i hulanką rozgrzany, to nad sobą nie panuje i głowę bez
zastanowienia traci. Straciliśmy i my! Uch! Jak młodzik! Dwudziestolatek!
Coraz to nowe sztuczki wymyślał. Choć ja tutaj, w Ameryce, paru chłopów
poznałam, i żeby być taką zupełnie bez praktyki, to nie mogę o sobie powiedzieć.
A gdzie mnie do niego? Nawet porównywać nie można. W głowę zachodziłam
skąd on, z taką nieruchawą babą żyjący, taki doświadczony? Jakby wyższą
szkołę skończył! No, no... A może na filmy, takie gdzie le wszystkie sztuki
pokazują, chodził? No bo gdzie by indziej? Cały dzień nam zeszedł na miłości.
Dopiero wieczorem wyjechał, zapowiadając, że żadne siły nas nie rozłączą.
My dla siebie stworzeni. Ze wszystkim...
Rozpoczęło się dla mnie inne życie. Świal jakby się odmienił. Paweł cały
czas był przy mnie, do domu jeździł po to tylko, żeby się przebrać. Swojej
wytłumaczył, że na ostry dyżur w robocie go wyznaczyli i choćby nie chciał,
to musi dyrekcji słuchać. Kwękała, biadoliła, narzekała, że sama musi w
domu z dziećmi siedzieć, ale co mogła poradzić? Praca jest pracą i sprzeciwiać
się zarządzeniom nie można.
- Tylko się,
Pawełku, nie przemęczaj - prosiła. - Jak tak dużo będziesz pracować, to
jeszcze w chorobę wpadniesz, a doktory kosztują. Oj, kosztują...! A tyś
taki blady ostatnio...
- Mój w fabryce
to teraz najważniejszy - tłumaczyła koleżankom.
- Nawet sam
dyrektor nie może się bez niego obejść. Jakby nie on, to fabrykę by musieli
zamknąć. Boję się tylko, że zanim ten największy awans dotknie, to zdrowie
straci... Ale same wiecie, jaki jest los żon, których mężowie wysokie stanowiska
zajmują... - wzdychała obłudnie.
Pawełek umierać nie myślał, a te "ostre dyżury" wcale, ale to wcale, mu
nie szkodziły. Coraz lepiej i zdrowiej się czuł!
Oj, używaliśmy życia! Kolacyjki na mieście, kino, przejażdżki, a potem
prędziutko do domu. A w domu?...
Gdzie ja do tej pory mogłam marzyć o takim życiu? Ja, która w Polsce myślałam
tylko o dzieciach, polu, krowach, a później już tu - w Ameryce - o dolarach.
Czarnej - od świtu do nocy - robocie, kamienicy, lokatorach. Nigdy! Nawet
nie wiedziałam, że tak można żyć. Kto by mnie teraz zobaczył, to przenigdy
nie rozpoznałby we mnie tamtej, zastraszonej, byle jak ubranej baby. Teraz
ja pani! Zadbana, co tydzień fryzjer, modne ciuchy. Inna kobieta!
Jakby Franek mnie teraz
zobaczył, nigdy by nie poznał! Gdzie! Do ziemi by się kłaniał myśląc, że
ma przed sobą doktorową, inżynierową, a w najgorszym razie - nauczycielkę!
Nie uwierzyłby, że ta elegancka dama w kapeluszu, z wymalowanymi pazurami,
woniejąca dolarowymi perfumami - kiedyś - doiła krowy! Oporządzała świnie!
Zbierała kartofle! Zagoniona od świtu do późnej nocy! Kiedyś...
A ja? Teraz? Mając przy sobie takiego chłopa jak Pawełek? Eleganckiego,
czyściutkiego, wypachnionego, z bielutkimi, mięciutkimi rękami - mogłabym
jak kiedyś? Z Frankiem?... Usmortuchanym, wiecznie nie domytym chłopem,
kąpiącym się dwa razy do roku: na Wielkanoc i Boże Narodzenie. A na co
dzień? Ot, aby rano oczy przetrzeć, a wieczorem nogi, żeby pierzyna się
za bardzo nie wybrudziła...
|