Na mnie też przyszedł taki zły czas. Nie wiedziałam, co wybrać. Jak to swoje życie ułożyć? Nerwy tak mną szarpały, że już dłużej nie mogłam wytrzymać. Wracać, czy nie? Paszport też stracił swoją ważność. Nic innego nie mogłam wymyślić, tylko złożyć podanie o przedłużenie, że niby jestem chora i muszę się leczyć, a wiadomo, że w Ameryce lekarze są najlepsi. Pieniędzy już trochę naskładałam. Nie było tego dużo, oj nie, ale na wykończenie chałupy może by z biedą starczyło.
 
     Kiedyś, gdy żyłam już w tej nerwowości, naszedł mnie taki sen. Śni mi się, że lecę samolotem do Polski. Walizy wiozę ogromne, dolary jak trzeba w staniku zaszyte. Na sobie mam eleganckie futro, na głowie kapelusz. Na kolanach radio z dwoistym magnetofonem. Słowem wszystko jak trzeba. Przyleciałam do Warszawy, wysiadłam z samolotu i z daleka widzę mojego Frania i dzieci na mnie czekających. Ale zanim przeszłam przez kontrolę celną, musiałam wyjść za swoją potrzebą. Weszłam do toalety, a tam taka babcia pilnująca mówi do mnie, żebym jej z góry zapłaciła za skorzystanie i jeszcze osobno za papier. Aż mną zatrzęsło, ale co miałam zrobić? Dałam dolara. Babcia udarła mi taki kawałek papieru, że ani palca by nim nie okręcił i widząc, że oczy jak głupia na nią wytrzeszczam, jak nie wrzaśnie:
   - A co, może paniusi się coś nie podoba? Luksusów się zachciewa? W główce się po tej Ameryce przewróciło? Tutaj nie Ameryka i te pańskie przyzwyczajenia trzeba sobie wybić z głowy! Patrzcie ją, jaką to damę chce zgrywać, już zapomniała!
     Darła się coś jeszcze, ale mną tak zatrzęsło, że uciekłam jak najprędzej, żeby jej nie słyszeć, tym bardziej że ludzi się sporo zeŹbrało; patrzą i wytykają mnie palcami jak bym nie z tego świata wróŹciła.
     Przedostałam się przez barierkę do swoich, który stali jak zamuroŹwani, gęby nie mogli otworzyć, tak ich wzruszyło, że nareszcie przyjechałam. Rzuciłam się witać z nimi, obejmować, płakać, całować. Dzieci duże, że nie poznać, Franuś też jakoś do siebie niepodobny, brzuch u niego jak u proboszcza, taki wypasiony. Ale co mi tam. Nareszcie jestem z nimi. Skończyła się moja tułaczka i poniewierka. To jest najważniejsze. Franuś na powitanie - jak już głos odzyskał - zwraca się do mnie:
   - A pieniędzy ci w drodze nie ukradli? Lepiej daj mi je zaraz, bo baba jest zawsze babą i w tym zamieszaniu może ci je kto wyrwać.
   - Przecież nie będę się tutaj na lotnisku przy ludziach rozbierać - mówię do niego. - Poczekaj, jak zajedziemy do domu.
   - Dużo masz tych dolarów? - pyta Franio. - Było chociaż z czym przyjeżdżać? Musiałaś się to tak spieszyć? Nie mogłaś to dłużej jeszcze posiedzieć i zarobić więcej? Inne to i po pięć lat siedzą, składają grosz do grosza i bez chłopa się obywają jakoś. Ale ty już dłużej widać nie mogłaś wytrzymać? Jak twój, nie przymierzając, tatuś.
   - Mamo, a kurtki skórzane, takie co mają dużo zamków, przywioŹzłaś?
   - A Jaśkowi dasz dolarów na motocykl? - dzieci zaczęły mnie szarpać za rękaw i zasypywać pytaniami.
     Łzy zalały mi oczy, bo widzę, że interesuje ich tylko to, co przywiozłam. Ja nic a nic ich nie obchodzę. Na walizki i pieniądze aby patrzą.
   - Nie martwcie się - mówię przez łzy. - Wszystko, co przywiozŹłam, to wam oddam, wszystko będzie wasze. I dolary. I kurtki. I motocykl. Tylko ja muszę wracać, bo widzę, że miejsca dla mnie wśród was nie ma. Potrzebne są wam dolary, a nie ja. Wracam z powrotem tam, skąd przyjechałam. Po nowy traktor. Po nowy kultywator! Po więcej dolarów! Widzę, że płakać i rozpaczać po mnie nie będziecie.
     Stali koło siebie i nic nie mówili, tylko patrzyli i patrzyli. A ja, jak pijana, zawróciłam w stronę samolotu. Podeszłam do niego, chcę wejść na schodki, a tu zagradzają mi drogę.
   - A pani dokąd? - pytają. - Ameryki się zachciewa? Na turystkę się przerobiła, patrzcie ją! Wracać proszę, już dosyć tego zwiedzania! Żadnych więcej podróży.
   - Panowie, wypuście - zaczęłam prosić. - Ja muszę wrócić do Chicago... Muszę...

     Dzięki Bogu w tym momencie się przebudziłam. Cała mokra, trzęsąca się ze strachu. Przez dobrą chwilę nie mogłam uprzytomnić sobie, gdzie się znajduję. Dopiero jak wstałam i podeszłam do okna, zobaczyłam jasne, oświetlone ulice, samochody, wieżowce i... biegające po podłodze kakrocie - odetchnęłam. Jak to dobrze, że to był tylko sen. Och, jak się ucieszyłam, że jestem w Ameryce, jak ucieszyłam. Bardziej, jakbym milion na loterii wygrała!

     Tego dnia, co miałam ten sen, podjęłam decyzję. Zostaję tutaj! Nie będzie już więcej wakacjuszki.
     Anielcia zostanie Amerykanką...
 
 
. Zofia Mierzyńska............
 

ARCHIWUM

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.