Na drugi dzień przyszedł
pan boss wesolutki jak skowronek, tylko mu czerwony nochal szklił się,
a oczka kaprawe latały jak myszy. Zaciągnął mnie na ten przeklęty karpet
i brał, co mu się należało! Ja w tym czasie powtarzałam sobie w duchu:
,,Dla ciebie to, mężu, dla was, dzieci, ma ofiara". Siły to on za wiele
nie miał i szybko skończył tę miłość. Na koniec to mi powiedział, że jestem
krowiasta, ale on mnie podszkoli.
- A teraz zmykaj do roboty, bo się nie wyrobisz!
I klepnął mnie
w pośladek, aż jęknęłam.
Poszłam kończyć
te moje obowiązki, lecz łzy zalewały mi oczy tak, że mało co widziałam.
Ani rusz nie mogłam zrozumieć, jak tak może być, robi się jak wół za czterech,
zapłata taka, że żaden Murzyn nie chciałby pracować i jeszcze dawaj siebie,
bo inaczej zwolnią. I to rodak rodakowi tak robi. Czy taki porządek świata?
Pan boss przychodził, brał daninę, pod biurka już nie zaglądał, lecz zrobić
trzeba było wszystko, bo nad nim też byli wyżsi, którzy często wpadali
na kontrole i jeżeli coś nie tak, to fora ze dwora. Trzeba się było starać.
Najlepsza to
ta sobota i niedziela, czyli te weekendy, jak tu nazywają. Wyśpi się człowiek
do syta, porządek koło siebie zrobi, do kościoła pójdzie, ze swojakami
też się spotka. Jak wyjdzie się tak w niedzielę na ulicę Milwaukee, to
jakby się w Polsce przedwojennej było. Ludzie se spacerują, śmiechy, pogwarki,
sklepy pootwierane, polki i oberki tylko dudnią. Nawet ten i ów rodak a
to na chodniku leży, a to latarni się trzyma i śpiewa ludowe piosenki,
słowem swojsko i dobrze, jakby się w Polsce było. Aż żyć się chce, zaraz
człowiek zapomina o swojej niedoli i strapieniach. W domu z sąsiadami też
można pogwarzyć. Chociaż z tymi moimi sąsiadami to też różnie się układało,
zmienili się ludziska, oj, zmienili. Swary i kłótnie o byle co, jeden na
drugiego wilkiem patrzy, to jeden drugiemu weźmie garnek, to soli i prawie
do bijatyki dochodzi. Jak kto trochę więcej zarobi, to inni do niego się
nie odzywają. Nic, tylko ciągiem o dolarach mówią, zamiast książeczkę do
nabożeństwa lub gazetę przeczytać, tylko dwa razy dziennie książeczkę z
bamcu czytają. Skąd taka zawiść, nie mogę zrozumieć. Co prawda, to te tymczasowe
małżeństwa zgodnie ze sobą żyją, nie powiem, owszem od czasu do czasu to
się nawet pokłócą, nawet jedno drugie szturchnie, ale się szybko godzą
i jak wyjdą na ulicę, to aż miło popatrzeć. Pod rączkę się prowadzą, w
oczka sobie patrzą. Nic to, że głowy nieraz siwe, grunt, że zgoda jest
i miłość.
O rodzinach
w Polsce też nie zapominają, paczki i listy ślą wspólnie. Moja sąsiadka
to nawet temu "amerykańskiemu mężowi" listy na brudno pisze do jego żony,
które on musi przepisywać. Ona mówi, że on pisze zbyt romantycznie i ona
musi go cenzurować. Co tu gadać, zawsze to w parze lepiej żyć, jest do
kogo gębę otworzyć, wyżalić się, lżej jakoś przetrwać.
Nic, Anielka
- powiedziałam sobie - musisz też coś dla siebie znaleźć, będzie ci lżej.
W tygodniu to nie ma czasu, ale w weekendy? Aż wyje coś w człowieku z tej
tęsknicy, że i trudno wydolić. Tym bardziej że widoki mam niezłe, dolary
zgarniam. Co prawda nie tyle, ile sobie obiecywałam, lecz dziękować Bogu
i za to.
Pan boss po
tygodniu jakoś dał mi spokój, bo jedna sprzątaczka zachorowała, to ją zwolnili
i przyjęli nową, więc teraz na niej swoje praktyki wykonuje. Zaczęłam się
rozglądać za kimś, ale w piwnicy przecież nikogo nie znajdę.
Którejś soboty
moi sąsiedzi mówią mi:
- Odstaw
się na wieczór, to pójdziemy się gdzieś pobawić. Musisz zobaczyć, że w
tej Ameryce kultura też jest.
Ciekawa byłam
jak taka amerykańska zabawa wygląda. Pytam się tylko:
- Jak my się
domówimy, przecież ani wy, ani ja po ichniemu mówić nie umiemy?
Na to oni w
śmiech:
- Przecież
my pójdziemy do polskiego lokalu, jakich jest pełno na Jackowie i wszystkie
prowadzą Polacy, nawet nieźle sobie z tego żyją, oj, nieźle. Co poniektóry
to nawet co tydzień swoje zarobki tam niesie jak do banku.
Włożyłam swoją
najlepszą sukienkę, gębę też tymi mazidłami wysmarowałam i na tańce. Lokal
piękny, tylko trochę ciemnawo, chyba światła żałują, ludzi kupa, i młodych,
i starych. Starych nawet więcej, gwar, śmiechy. Już od progu, jak usłyszałam
tę muzykę, to tak mnie serce ścisnęło, a łzy to same ciurkiem płynęły.
Grali tak pięknie, swojsko, rzewnie, zupełnie jak w naszej remizie na zabawie;
też mieliśmy najlepszą orkiestrę w powiecie. Grali akurat o statku, którym
mąż wraca do domu, a żona i dzieci go witają. Ledwie się wlokłam do tego
stolika, tak się rozczuliłam.
Boże! - myślę
sobie - świat taki wielki, a wszędzie polski naród znajdziesz. Jako te
ptaki, gdzie mogą, uwijają sobie gniazda. Zaraz przy stoliku widać, że
to Ameryka. Kelnerki wprost na wyścigi lecą do gości. U nas jak się poszło
do gospody, to i dwie godziny człowiek musiał na taką czekać, a jak gębę
rozdarła, to człowiek cierpł i jeść się odechciało. Ale u nas kelnerka
to nie byle kto.
Szybciutko
dostaliśmy te drinki, jak tu wszystko, co się do picia nadaje, nazywają.
Rozglądam się sekretnie po sali i widzę, że ludziska roztańczone, rozbawione
aż miło. Oj, należy wam się ta rozrywka, należy, co wy tutaj oprócz roboty
macie - pomyślałam. - Bawcie się, tyle waszego. Orkiestra pięknie gra,
nawet taka panienka, co to ją w telewizji widziałam i gazety ciągiem o
niej pisały, tutaj śpiewa. W kraju, żeby ją zobaczyć, to pewnie trzeba
by stać z godzinę i więcej za biletami, a ile jeszcze forsy wybulić! A
tutaj, proszę, chcesz zobaczyć, wystarczy wejść.
Chłopów też
moc, a jeden ładniejszy od drugiego. Co prawda, bawią się raczej przy stolikach,
jakby się do tych stolików przyssali, ale co się dziwić, napracowane to,
wymęczone. Czy chce się takiemu wygibasów? Czy nie lepiej posiedzieć, społecznie
pogwarzyć, wyżalić się jeden przed drugim ze swoich utrapień? Napić się
tej wody ognistej, która precz odgania wszelkie strapienia. A poza tym
na parkiecie taki ścisk, że choć te tańczące pary leżą prawie jedno na
drugim, aby innym miejsca zrobić, to i tak ciasno. Siedzę se tak w tym
kąciku, tego drinka popijam - wódki do niego chyba kroplomierzem nalewali,
sama woda i lód - moi sąsiedzi te twisty wywijają.
Czekam.
Po jakiejś
godzinie podchodzi do mnie jakiś człowiek i do tańca prosi. Zerwałam się
tak, że aż krzesło przewróciłam i myślę: "No, nareszcie!". Chłop jak świeca,
wysoki, wąsiasty, muzyka też odpowiednia, bo akurat tango grali, a nie
jakieś tam murzyńskie podrygi. Poszliśmy w tan, mówi mi on zaraz na początku:
- Przytul
się. Co ty tak z daleka?
- Niby
co? - pytam.
- No,
przytul się. Co, głucha jesteś?
- Przepraszam
- ja mu odpowiadam - przecież ja pana nie znam.
- Aha,
nie znasz, aleś ty dzika - on mi na to. - Od kiedy ty w Ameryce jesteś?
Tu jest wolność, ja uznaję tylko miłość wolną, nie skrępowaną przesądami,
wyzwolenie w miłości, ot co.
- Panie,
ale ja mam męża i dzieci, a poza tym pan tak uczenie mówi, że mnie pojąć
trudno.
- Widzę,
że nie mam co z tobą gadać - on mi na to, i zostawił mnie na środku, a
sam odszedł.
|