OBYWATEL
WAYNE
Chciałbym
dziś poruszyć temat czysto filmowy. Wiem, Olimpiada w Londynie, całkiem
interesująca i obfita w ciekawostki. Na świecie też się dużo dzieje, krew
się dalej leje na Bliskim Wschodzie, kryzysy i demonstracje tu i ówdzie.
Nie,
dziś rozpiszę się o Mrocznym Rycerzu, czyli komiksowo-filmowej postaci
super-bohatera, nazwanego Batman. W młodych latach szkolnych nieco się
fascynowałem komiksami z Ameryki. W Warszawie bardziej uprzywilejowani
koledzy pokazywali nam na przerwie różne Donaldy czy Supermany. A polski
komiks był też wtedy na świetnym poziomie, jak na kraj Socjalistycznej
Demokracji Ludowej. W kioskach niezapomniane "Tytusy", a także świetne
"Relax'y" oraz mniej częste "Alfy" na kredowym papierze, rozpalały fantastyką
i humorem młode umysły i wyobraźnie.
Cóż,
dziś młode umysły rozpalają raczej gry wideo oraz filmowe widowiska w rodzaju
"Harry Potter'a", czy "Transformers'ów".
Komiksowi
bohaterzy nie mieli do niedawna zbyt dobrej reprezentacji na ekranie. Stare
"Supermany" z nieodżałowanym Christopherem Reeve trąciły myszką i karykaturą
już kiedy powstawały w latach 70' i 80'. Czy ktoś jeszcze pamięta mięśniaka
Lou Ferrigno jako zielonego Hulk'a gdy rozwalał mury w kiczowatym serialu
telewizji amerykańskiej? Albo kultowy już i też czipowaty serial amerykańskiej
TV o Batmanie w latach 60'?
Wszystko
się tak na poważnie zaczęło od Batmana w reżyserii Tim'a Burtona w 1989
roku. Nadzieje były wielkie. Oto uznany wizjoner zajął się pokazaniem na
wielkim ekranie tej jednej z najsłynniejszych, fascynujących i niejednoznacznych
postaci komiksowych. Film był niezły, z doborową obsadą. Sukces kasowy
też był. Niestety dla mnie czegoś brakowało. Może postaciom Batmana i Jokera
(starawy już Jack Nicholson) brakowało realizmu. Może cały film był jakiś
taki, po Burtonowsku, że się tak wyrażę, płytki. Wizualnie dopieszczony,
ale zbyt lekki, zbyt zabawny
W
każdym razie, trzy kolejne filmy o Batmanie też były teatralne i cyrkowe.
Ani straszne, ani śmieszne, głupawe jakoś. Ostatni z cyklu, z Arnoldem
Schwarzeneggerem w surrealistycznej roli Mr. Freeze to po prostu żenada
i wielka klapa w kinach. Mimo tego w Hollywood nadeszła moda na ekranowanie
komiksów i ich postaci. Powstało kilkadziesiąt już filmów na tej kanwie
- Ironman'ów, Spidermanów itp. itd.
Gdy
młody Brytyjczyk Christopher Nolan, znany wtedy głównie z filmu "Memento",
podjął się w 2004 r. pokazania na nowo historii mrocznego bohatera, nikt
chyba nie wierzył, że coś z tego będzie. Krótko mówiąc, udało mu
się coś czego nikt wcześniej, mimo szczerych starań, nie osiągnął. Stworzył
autorskie, głębokie psychologicznie realistyczne blockbustery o komiksowej,
bądź co bądź, akcji i postaciach. W roli głównej poważny, sympatyczny i
niepokojący zarazem Christian Bale jako Bruce Wayne, niczym zmitologizowany
i dynamiczny "Obywatel Kaine" Orsona Welles'a, był nareszcie prawdziwą
postacią; tragicznie osieroconą, bajecznie bogatą, lecz zmagającą się z
własnymi demonami - emocjonalną pustką, egoistyczną pychą i strachem. Zewnętrznych
demonów też nie zabrakło. W pierwszym "Batman Begins", złoczyńców jest
kilku, jak własny mentor Wayne'a - solidny Liam Neeson, oraz znakomita
kreacja anglika Toma Wilkinsona, jako bezwzględnego i charyzmatycznego
mafioso.
Lecz
stratosferę aktorstwa możemy dopiero podziwiać w drugim filmie - "Dark
Knight" (po angielsku brzmi jak "Ciemna Noc"). Heath Ledger, którego lekceważyłem
na początku jego tragicznie krótkiej kariery, wykreował psychopatyczną
postać Jokera, której nie powstydzili by się Brando, DeNiro lub James Dean.
Po prostu powala na łopatki. Pożera cały film swoim maniakalnym chichotem,
oblizywaniem warg i ironicznymi tekstami o sobie i o świecie którego jest
pomiotem. Trzecia część, obecnie w kinach, już tak nie powala. Film jest
poprawny, może nawet zbyt poprawny, bo tymi złymi są tu bezwzględni anarchiści
którzy próbują obalić wspaniałe policyjne status quo (coś jak karykatura
do kwadratu Oburzonych protestantów z Wall Street i innych miast). Śmieszne
dla mnie było obserwowanie znajomych ulic Montrealskiego centrum miasta,
gdzie nakręcono większość eksplozywnej akcji. Nadmiar akcji jest tu męczący,
a nic innego za bardzo nie pozostaje w głowie po wyjściu z kina. Miejmy
nadzieję że następne ambitne dzieło Nolana, już jako producenta - "Człowiek
ze Stali" czyli sam Superman, w kinach w przyszłe lato, będzie miało więcej
sensu.
|