GWIAZDKI
NA NIEBIE
Z okazji
nowych Wojen Gwiezdnych oraz gwieździstych zimowych nocy,
zajmę się w obecnym tekście filmowymi tematami wybiegającymi poza nasz
wspólny dom zwany Ziemią.
Już
jako dzieciak zaczytywałem się w licznych, publikowanych nawet za PRL,
powieściach i opowiadaniach Science-Fiction, polskich jak i zagranicznych.
Pamiętam gdy mój wujek wytrzasnął z skądś odręcznie pisane na maszynie,
z korektami ołówkiem, tłumaczenie z angielskiego na język polski scenariusza
wchodzących wtedy na ekrany pierwszych Wojen Gwiezdnych.
Był rok bodajże 1979 i połknąłem tą historyjkę jak wiele innych. Lecz nie
spodziewałem się, że jak rzesze innych dzieciaków doświadczę takiego objawienia
jakim był wtedy ten film. Maszynopis niestety kończył się w momencie gdy
nasi bohaterowie lądują w tym dziwnym pomieszczeniu na śmieci, które ich
o mało co nie sprasowało na miazgę.
Był
to dobry czas dla kina rozrywkowego. Amerykańskie Bliskie Spotkania
Trzeciego Stopnia konkurowały z dziwaczną Radziecką produkcją pt.
Wyprawa
Na Andromedę. Szczęki dostarczały takiego stracha
widowni, że ludzie opuszczali sale kinowe na noszach w asyście pielęgniarzy
z ambulansów. Leciały też hipnotyczne japońskie filmy o wielkich potworach
niszczących miasta, czyli Godzilla i spółka.
Kilka
tygodni temu uderzył mnie pewien fakt. Byłem na zakupach w jakimś centrum
handlowym, i z głośników leciał klasyczny walc Nad pięknym, modrym Dunajem
Johanna Strauss'a. O czym od razu pomyślałem? Nie o sztuce XIX wieku, gdy
powstał ten piękny utwór, tylko o Odysei Kosmicznej 2001
Stanleya Kubrick'a. W takim to stopniu sztuka filmowa zawładnęła dzisiejszą
kulturą i mentalnością masową.
Ale
przejdźmy do meritum, ostatniej, siódmej odsłony Wojen Gwiezdnych,
czyli Przebudzenia Mocy (The Force Awakens
po angielsku). Film jest stosownie widowiskowy, i daleko mu do intelektualnego
wyrafinowania takiego Interstellar, który zresztą bardzo
polecam bardziej obcykanej naukowo widowni. Nie chcę ujawniać zbyt wielu
szczegółów o Wojnach ponieważ mamy tu parę niespodzianek
związanych z kilkoma postaciami. Wszystko wydaje się większe, lepsze i
bardziej dopracowane niż w "starych" trzech odcinkach. Jednakże jest także
bliższe tym starym odcinkom niż wyreżyserowana osobiście przez Lucasa ostatnia
"nowa" trylogia. Tutaj nowe oraz starsze, znane już postacie, są po prostu
mniej kartonowe i bardziej "żywe" od drewnianych, recytujących swoje kwestie
Anakina Skywalkera czy też Księżniczki Amidali. Jest też zaskakująco dużo
ironii i humoru. Większość z tego co było fajne we wszystkich odcinkach
jest obecna tutaj, tylko że większym natężeniu. Reżyser J.J. Abrams jest
znany głównie z ostatnich Star Trek'ów, bardzo zresztą inteligentnych,
dynamicznych i widowiskowych. Tutaj także zaaplikował podobną receptę.
Wyraziste postacie, relacje i konflikty poprzeplatane z akcją na sterydach,
czyli karkołomnymi pościgami i walkami. Ogólnie film jest raczej mroczny,
dużo w nim przemocy, cierpienia i odniesień do totalitarnych szaleństw
XX wieku. Można porównać ten film do Fantastyczno-Naukowej wersji Gry
o Tron. Ktoś przytomny zauważył kiedyś, że słudzy i bojownicy wrogiego
Galaktycznego Imperium składali się w dawnych odcinkach jedynie z mężczyzn.
Zrektyfikowano to niedopatrzenie i w obecnym odpowiedniku Imperium, czyli
w hegemonicznym First Order są też kobiety na różnych stanowiskach.
Cóż,
gdy piszę te słowa, Przebudzenie Mocy bije wszystkie rekordy
kasowe i już trafiło do panteonu klasyków kina rozrywkowego. Jedyne co
mnie osobiście zasmuca, to to że nie mam kilkunastu lat, jak wtedy gdy
oglądałem moje pierwsze, totalnie porywające odcinki Wojen Gwiezdnych.
Już niewiele niestety może zaskoczyć widza w moim wieku.
wasz
|