NA
DOBRE I NA ZŁE
Pytanie
- co stanowi o jakości filmu? Jaki film jest "dobry" - a jaki "zły"? Jak
z większością rzeczy i spraw na tym świecie, nie ma na to jednoznacznej
odpowiedzi. Film, tak jak wszystkie dzieła kultury, jest odbierany subiektywnie.
Każdy widz ma swój odrębny punkt widzenia. To co nam się nie podoba dziś,
jutro może okazać się całkiem fajne. Jakaś nadęta hollywoodzka produkcja,
z eksplozjami, wymuskanymi obrazami, efektami i aktor(k)ami wprost z salonu,
jak np. taki obejrzany przeze mnie w TV film S-F pt.: Stealth
- o fantastycznych pilotach i ich futurystycznych maszynach - mimo swych
nikłych walorów filozoficznych i artystycznych, a zbyt oczywistych walorów
propagandowych - sławiących humanitarność i niebywały poziom technologiczny
armii amerykańskiej, może się okazać fajna na weekendowe popołudnie. Tak
samo z dość głupawym acz zabawnym Fantastic 4, o czwórce
komiksowych super-bohaterów.
I odwrotnie
- gdy natrafiamy ponownie na depresyjnie głęboki, obsypany nagrodami przez
poważną krytykę film, który kiedyś obejrzeliśmy z nieukrywaną fascynacją
i zachwytem, jak np. Rumuński 4 Months, 3 Weeks and 2 Days
o prawdziwych dramatach życiowych, to czym prędzej zmieniamy kanał na coś
lżejszego, w rodzaju właśnie zakończonego turnieju tenisa Rolland Garros
w Paryżu. Tak nawiasem, to co za piękny sport ten tenis! Pojedynek na zwinność,
precyzję, wytrzymałość fizyczną i sprawność techniczną - w moim odczuciu
najszlachetniejszy ze sportów. A fakt, że Polska może obecnie poszczycić
się kilkoma znakomitymi tenisistkami też nie przeszkadza.
Ale
wracając do tematu. Z dużą dozą przyjemności i zainteresowania obejrzałem
ostatnio, zupełnie przez przypadek, film z gatunku fantasy pod tytułem
The
Last Airbender (po polsku - Ostatni Władca Wiatru), w reżyserii
M. Night Shyamalana, tego od Szóstego Zmysłu. Film jak to
fantasy, ma elementy magii i brawurowej akcji, i jest osadzony w mitycznym
świecie, w którym istnieją cztery królestwa od czterech elementów - Wody,
Powietrza, Ognia oraz Ziemi. Mistyka wschodu miesza się tu interesująco
z zachodnią mitologią, azjatyccy duchowi mistrzowie walczą z przewagą technologiczną
królestwa Ognia, które dąży do zawładnięcia światem. Taka bajeczka w rodzaju
Władcy
Pierścieni. Ciekawie zagrana, z interesującymi efektami, kostiumami
i wizją - inteligentną wariacją odwiecznej walki dobra ze złem. Ku memu
zdumieniu, krytyka oraz źródła internetowe zmiażdżyły dosłownie ten film!
Najwięcej płaczu było od purystów gatunku, którzy krytykowali odstępstwa
od oryginalnego animowanego serialu Avatar, na którym jest
oparty.
Wybrałem
się też na najnowszego Star Trek'a - Into the Darkness. Chyba
bardziej z przyzwyczajenia - jakoś lubię zaliczać te mega-spektakle hollywoodzkie,
mimo że w głowie pozostaje jedynie mętlik obrazów z dynamicznych walk i
starannie zaaranżowanych dramatycznych momentów. Cóż, nie powiem, aktorzy
wcielający się w młodą ekipę statku Enterprise są znakomici, dialogi niezłe,
tyle że fabuła nieco zbyt rozciągnięta. Ostatnie 20 minut epickiej walki
z antybohaterem się ogląda jak dogrywkę nie mającą wiele wspólnego
z początkiem filmu.
Na
koniec - Sugar Man. Znakomity i wzruszający film dokumentalny
o zapomnianym bardzie z lat 60, który nieco w stylu Boba Dylana nagrał
dwie świetne płyty i jakimś zrządzeniem losu popadł w zapomnienie w swoim
kraju - USA. Za to jakimś innym zrządzeniem losu stał się sławnym artystą
w apartheidowskiej Republice Południowej Afryki, gdzie zainspirował dwa
pokolenia słuchaczy. I tam właśnie rozpoczęto poszukiwania tego tajemniczego
muzyka, o którym nikt nic nie wiedział. A chodziły wieści, że nawet popełnił
samobójstwo! Nie zdradzę jak ta historia się zakończyła, poza tym, że był
to prawdziwy happy end.
Niedawno
zakończył się też coroczny festiwal w Cannes, na którym nasz mistrz Roman
Polański zaprezentował swoje najnowsze kameralne dzieło Venus in
Fur, z dwiema tylko postaciami - granymi przez swoją piękną żonę
oraz znakomitego aktora Mathieu Almaric, którzy już grali razem w genialnym
Le
scaphandre et le papillon. Jak zwykle, życie Polańskiego znajduje
jakoś odzwierciedlenie na ekranie. Recenzje są co najmniej obiecujące.
I tym akcentem kończę na dziś.
Ciepłego
lata i radosnych wakacji, życzy -
wasz,
Artur
Kozłowski
|