STARE I NOWE
Czy
zdarza wam się "wsiąknąć" w oglądany film? Uwielbiam to uczucie. Człowiek
zapomina o bożym świecie i żyje te parę godzin życiem bohaterów dobrze
skrojonego filmu. Ostatnie takie uczucie miałem podczas oglądania "Slumdog
Millionnaire". Teraz wsiąkłem z kretesem w perfekcyjny, czarno-biały "Stąd
do Wieczności" z 1953 r. Dotąd ten film kojarzył mi się jedynie ze sławną
wieczorną sceną namiętnych uścisków Burta Lancastera z mniej znaną Deborah
Kerr na plaży, wśród obmywających ich splecione ciała fal. Piękna scena,
lecz sam film jest symfonią dalekich od ideału postaci oraz ich męsko/damskich
emocji i charakterów. Rzecz się dzieje na amerykańskiej bazie wojskowej
w przededniu Japońskiego ataku na Pearl Harbour. Gra tu kilka ikon złotego
wieku amerykańskiego kina. Montgomery Clift jest utalentowanym bokserem,
który w kompanii znosi ciągłe poniżanie i kary ponieważ odmawia udziału
w walkach po tym jak oślepił ostatniego przeciwnika. Frank Sinatra jest
zapalczywym i lubiącym zabawę chłopakiem. A wszystko nakręcone w płynnym
tempie i pulsujące wieloma odcieniami uczuć i dramatu. Po prostu mistrzostwo
świata, jak mawiają młodzi Warszawiacy.
Polska
niedawno też miała swój dramat, który na szczęście zaowocował uwielbieniem
dla skromnego pilota Lotu, sławnego już kapitana Wrony, oraz kilkoma mistrzowskimi
reportażami w telewizji i w prasie. Niesamowite lądowanie Boeinga 767 bez
wysuniętego podwozia obiegło świat, i pokazało kunszt naszej załogi, a
także to, że nasi reporterzy telewizyjni nie mają się czego wstydzić przy
najwybitniejszych asach amerykańskich mediów, takich jak twórcy "60 minutes",
czy "20/20".
Polska
już się uspokoiła po wyborach. Partia pana Kaczyńskiego jest w tarapatach
i wyrzucono z niej za "niesubordynację" (czytaj - brak ślepego podporządkowania
prezesowi) najbardziej inteligentnych i przedsiębiorczych działaczy. Ciekawe
co się jeszcze wykluje z tego wszystkiego. Nie będę się wdawał w opisy
głupich zamieszek w stolicy podczas Święta Niepodległości, 11 Listopada.
Po prostu wstyd.
Jesień
mamy wspaniałą, prawdziwie złotą. Prawie żadnych deszczy, a górale podobno
zapowiadają lekką zimę.
Media
wciąż bombardują nowymi dramatami. Niestety, polska TV upodabnia się do
amerykańskiej jak może. Po za niekończącymi się blokami reklamowymi, katastrofami
i zbrodniami można się raczyć do woli Tańcem z Gwiazdami, Must be the Music
- Tylko Muzyka, i innymi bardzo modnymi obecnie iteracjami Idolów. Już
mnie to dawno przestało bawić, bo chodzi właściwie głównie o to jak sławni
jurorzy zjadą lub pochwalą kolejnego artystę z małego miasteczka.
Właściwie
to Internet dostarcza najwięcej medialnej frajdy. Reklamy można wyłączyć,
skupić się na treści, a nie na jarmarcznych, kolorowych i głośnych pseudo-programach.
Można też obejrzeć dowolny praktycznie program lub serial, wystarczy troszkę
poszukać.
Tak,
moi drodzy, drukowane i emitowane media po woli ustępują cyfrowym, gdzie
człowiek sam wybiera co, jak i kiedy będzie "konsumował". Nie wiem jak
w Montrealu, ale w Warszawie codziennie już widać osoby czytające książki
z osobistych cyfrowych "czytników" w rodzaju Kindle. Ja jako nauczyciel
również nie miałbym nic przeciwko temu aby wszyscy moi uczniowie pracowali
na ekranikach zamiast na staromodnych, nie-ekologicznych i uciążliwych
książkach czy fotokopiach. Wyobraźmy sobie, zamiast dźwigać podręczniki
lub tracić czas i papier na kopiowanie, przychodzimy na lekcję, odpalamy
swoje tablety, ja przesyłam bezprzewodowo uczniom ćwiczenia do odrobienia
lub teksty do przeczytania i możemy pracować identycznie jak przedtem,
a nawet lepiej bo na przykład z wideo. Czyż to nie jest łatwiejsze i bardziej
eleganckie? Myślę że za kilka lat już tak będzie. Każdy ma dziś telefon
komórkowy, wiele osób stać na laptopy, także upowszechnienie tabletów to
kwestia czasu. Jedyne co może ucierpieć, to już zanikająca sztuka
odręcznego
pisania.
Niestety,
postęp wymaga poświęceń.
|