"CO SIĘ POLEPSZY...."
Niniejszy felieton powinien
był ukazać się w numerze styczniowym, ale został z niego wyparty w wyniku
miłej niespodzianki, jaką sprawili nam polscy tenisiści, zdobywając Puchar
Hopmana. Ponieważ jednak nasi sportowcy nie rozpieszczają nas zbyt wieloma
osiągnięciami, a miniony rok 2014 (rok olimpijski!) był pod tym względem
wyjątkowo udany, zasługuje on chyba nawet na nieco spóźnione podsumowanie.
Poniższe uwagi będą miały
z konieczności charakter subiektywny, bo nie wiadomo przecież, które osiągnięcia
Polaków należy uznać za najważniejsze. Autor tych słów postanowił kierować
się własną oceną, wierząc mocno (choć może nieco zarozumiale), że jest
ona najbardziej sprawiedliwa. Ewentualne protesty, pochwały, obelgi, pozwy
pojedynkowe czy kosze z kwiatami proszę wysyłać na adres Redakcji.
Na pierwszym miejscu postawiłbym
sukces siatkarzy, którzy zdobyli mistrzostwo świata i to w imponującym
stylu. Ich mecz z Rosją o awans do półfinału przypomniał co starszym kibicom
bohaterski pięciosetowy, wielogodzinny bój, jaki toczyli Polacy w finale
montrealskiej olimpiady 1976 roku. Mistrzostwa te przejdą do historii także
dlatego, że po raz pierwszy w dziejach tej dziedziny sportu mecz otwarcia
(rozegrany na warszawskim Stadionie Narodowym) oglądało 60 000 kibiców!
W tym miejscu należałoby podkreślić odwagę działaczy Polskiego Związku
Piłki Siatkowej, którzy powierzyli stanowisko selekcjonera narodowej reprezentacji
młodemu nowicjuszowi. Stephane Antiqua należał jako zawodnik do światowej
czołówki, ale jako trener nie miał żadnego dorobku. Niemniej to on właśnie
potrafił znaleźć wspólny język z kadrowiczami i zaprowadzić ich na szczyty.
Żebyśmy nie wpadli w zbyt
euforyczny nastrój, musimy teraz uczynić pewną niewesołą dygresję. W latach
1980-tych, latach gwałtownego schyłku komuny, karierę robiło w Polsce powiedzenie
"Co się polepszy, to się spieprzy", ilustrujące gwałtowną dezintegrację
wszystkich struktur społecznych, gospodarczych i kulturalnych, przerywaną
tylko z rzadka sporadycznymi sukcesami. Co to ma wspólnego z medalem
siatkarzy? spyta zdumiony czytelnik. Ano to, że w dwa miesiące po wręczeniu
medali mistrzostw świata, kiedy ucichły brawa, a na piersiach zasłużonych
zawodników i działaczy zawisły zaszczytne odznaczenia, prezes PZPS i jego
zastępca zostali aresztowani pod zarzutem nadużyć, popełnionych podczas
organizacji tych mistrzostw i przyjęcia niemal milionowych łapówek. Czyżby
w polskim życiu publicznym nadal obowiązywała zasada "co się polepszy..."?
Porzućmy te niewesołe myśli
i wróćmy do jasnej strony medalu. A raczej do medali, jaki zdobyli polscy
sportowcy. Kamil Stoch wygrał na olimpiadzie w Soczi dwa konkursy skoków,
czego nie osiągnęli nawet tacy giganci tej konkurencji jak legendarny Stanisław
Marusarz (trochę mi głupio pisać "legendarny" o człowieku, którego miałem
zaszczyt nieźle znać), Wojciech Fortuna czy Adam Małysz.
Złote medale wywalczyli też
w Soczi Justyna Kowalczyk (10 km. stylem klasycznym) i panczenista Zbigniew
Bródka w biegu na 1 500 m. O ile do triumfów Justyny zdążyliśmy się już
przyzwyczaić (co oczywiście w niczym nie umniejsza jej zasług) o tyle zwycięstwo
młodego strażaka (który dojeżdża na treningi do Berlina, bo w Polsce nie
ma ani jednego krytego toru łyżwiarskiego!) było gromem z jasnego nieba.
(I tak, mimochodem, znowu poszliśmy w stronę jasności).
Miniony rok był też najlepszym
rokiem w historii polskiego kolarstwa. 24-letni Michał Kwiatkowski z Działynia
pod Toruniem zdobył złoty medal zawodowych mistrzostw świata w Ponferradzie,
a tylko o rok od niego starszy Rafał Majka z podkrakowskich Zegartowic
wygrał dwa etapy najważniejszego wyścigu świata, Tour de France i został
najlepszym "góralem" tej imprezy. Znaczenie tych osiągnięć potrafią docenić
tylko ci, którzy śledzą tę konkurencję sportu, wiedzą jak wielkie pieniądze
są w nią zaangażowane i mają choćby mgliste pojęcie o jej popularności
w świecie.
Wiem, że skrzywdzę niektórych
sportowców, ale nie sposób w tym krótkim felietonie wymienić wszystkich,
którzy na to zasłużyli. Nie mogę jednak nie wspomnieć o wielkich sukcesach
Agnieszki Radwańskiej w tenisie i o rekordzie świata w rzucie młotem, który
pobiła (po raz trzeci w karierze) Anita Włodarczyk, zdobywając przy okazji
mistrzostwo Europy.
Wierni czytelnicy tej rubryki
wiedzą, że zawsze traktuję dość z umiarkowanym entuzjazmem polską reprezentację
piłkarską. Może dlatego, że ta dyscyplina sportu jest chyba najbliższa
mojemu sercu, a poziom jaki prezentują nasi kadrowicze jest dla mnie niewysychającym
źródłem frustracji. Muszę jednak gwoli sprawiedliwości odnotować pierwsze
w historii (tak! tak!) zwycięstwo Polaków z reprezentacją Niemiec. Niech
mi będzie wolno wyrazić nadzieję, że tym razem powiedzenie "Co się polepszy..."
nie znajdzie zastosowania, i że nasi piłkarze dostarczą nam w bieżącym,
2015 roku, wielu powodów do radości. Czego sobie i Państwu życzę.
Andrzej Ronikier
.. |
|
Andrzej Ronikier
ARCHIWUM
FELIETONÓW |
POLEĆ
TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA |
|
|
,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,, |
,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,, |
|