"........ I JAKOŚ TO BĘDZIE"
To chyba Krzysztof Teodor
Toeplitz napisał wiele lat temu w jednym ze swoich znakomitych felietonów,
że sytuacja w Polsce wygląda tak jak wygląda, ponieważ Polacy dzielą się
na trzy kategorie. Pierwsza, to ludzie którzy mogą, ale nie chcą. Druga
to tacy, którzy chcą, ale nie mogą. A trzecia - tacy którzy chcą i mogą,
tylko jakoś im nie wychodzi.
Muszę przyznać uczciwie,
że byłem do niedawna skłonny zaliczać do tej trzeciej kategorii trenera
polskiej reprezentacji piłkarskiej, Adama Nawałkę. Ciągłe rotacje w składzie
doprowadziły do tego, że podczas meczów sparingowych - a także kilku
meczów o punkty - niektórzy nasi reprezentanci robili wrażenie ludzi grających
ze sobą po raz pierwszy w życiu. Liczne decyzje taktyczne - a przede wszystkim
forsowanie strategii nastawionej na obronę, w wyniku czego mecze kadry
stawały się nudne jak flaki z olejem - stawiały pod znakiem zapytania fachowe
kwalifikacje selekcjonera narodowej drużyny. A niechęć trenera do mediów
i jego uniki, pozwalające mu uchylać się od odpowiedzi na coraz bardziej
nerwowe pytania dziennikarzy, budziły podejrzenia, że nie jest on żadnym
"silent strong man", tylko po prostu człowiekiem, który nie ma nic ciekawego
do powiedzenia.
W świetle wyników, jakie
osiągnęła nasza drużyna podczas eliminacji mistrzostw Europy, wypada mi
przyznać się do błędu i wycofać się z niektórych złośliwości, na jakie
pozwalałem sobie niekiedy na tych łamach. Historyczne zwycięstwo nad Niemcami,
z którymi Polakom nigdy dotąd nie udało się wygrać, a także fakt, że nasi
reprezentanci wdarli się do finałów mistrzostw bez konieczności walki w
barażach, muszą budzić szacunek. Ponieważ jednak w gronie polskich kibiców
piłki nożnej panuje od kilku dni bezprzykładna i całkowicie bezkrytyczna
euforia, pozwolę sobie na kilka uwag, które być może ułatwią niektórym
entuzjastom odzyskanie poczucie proporcji.
Po pierwsze: odkąd liczbę
drużyn, uczestniczących w finałach mistrzostw Europy, powiększono z 16
do 24, awans do tej elity przestał być wielkim osiągnięciem, a elita przestała
być tak bardzo elitarna. Nie wpadajmy więc w nadmierne samozadowolenie,
bo dla 40-milionowego państwa, w którym piłka nożna jest najbardziej popularnym
sportem, udział w tych rozgrywkach powinien być "normalką". Ośmielam się
przypomnieć, że długo przed Polską do finału weszła taka futbolowa potęga
jak Islandia.
Po drugie: oceńmy realistycznie
nasze siły. Mamy w osobie Roberta Lewandowskiego jednego genialnego zawodnika,
należącego do światowej ekstraklasy, mamy co najmniej dwóch bramkarzy światowego
formatu, mamy wreszcie trzech lub czterech graczy, którzy do światowego
formatu aspirują (celowo nie wymieniam nazwisk, żeby Czytelnicy mogli według
własnego uznania wybrać swoich faworytów). Nie zmienia to jednak faktu,
że na niektórych pozycjach istnieją w naszej reprezentacji wyraźne luki,
których zapełnienie nie będzie łatwe, bo zaplecze naszej kadry nie jest
bynajmniej imponujące.
Z tą szczupłością zaplecza
łączy się następny powód mojego niepokoju, a mianowicie żałosny poziom
polskiej ligi. Wahania formy poszczególnych drużyn i zawodników budzą grozę
i przygnębienie. Kiedy jakaś drużyna zagra dobrze trzy mecze, jej kibice
- niepoprawni optymiści - zaczynają mieć nadzieję, że jest to objaw trwałej
stabilizacji poziomu gry. Ale cóż z tego, kiedy w następnym spotkaniu otrzymują
zimny prysznic, a ich ukochany zespół prezentuje poziom trzeciej ligi.
Krzyczącym przykładem tego stanu rzeczy jest fakt, że ubiegłoroczny mistrz
Polski, Lech Poznań czyli "Kolejorz", zajmuje obecnie - po ośmiu porażkach
- ostatnią pozycję w tabeli. Skąd więc nieszczęsny trener kadry ma czerpać
rezerwy swojej drużyny?
Napisawszy to wszystko, pragnę
się z moich wywodów po części wycofać i tchnąć w moją pisaninę odrobinę
optymizmu. W 1974 roku polska reprezentacja, po zwycięskim remisie z Anglią
(Wembley, 1:1), pojechała do Niemiec na mistrzostwa świata bez większych
nadziei na sukces. Tymczasem wygrała z Argentyną, Włochami, Haiti, Szwecją,
Jugosławią i poległa dopiero (pechowo) z Niemcami, by w meczu o trzecie
miejsce dołożyć jeszcze takiej potędze, jaką była Brazylia. Więc może trzeba
myśleć pozytywnie, pamiętając słowa Mickiewicza:
..... szlachta na koń wsiędzie
Ja z synowcem na czele i
jakoś to będzie".
Wolałbym jednak, żeby nie
było "jakoś" tylko bardzo dobrze. Czego sobie i Państwu życzę.
.. |
|
Andrzej Ronikier
ARCHIWUM
FELIETONÓW |
POLEĆ
TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA |
|
|
,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,, |
,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,, |
|